Wyjaśnia rzeczowo poeta Tomasz Jastrun
w swoim ostatnim felietonie w Zwierciadle (czerwiec 2016 s. 32).
Autor wprost opisuje próbę samobójczą, którą podjął jakiś
czas temu.
Było w niej wszystko, co trzeba.
Chowanie i znajdowanie leków ("taka ostateczna zabawa w
chowanego"), czyli przygotowanie środka, aby się zabić.
Wybranie odpowiedniej pory – tak, aby w domu nie było dzieci.
Umieszczenie w internecie listów pożegnalnych. A konkretnie
wierszy, co w przypadku poety nie dziwi, ale może istotnie zmylić
(ludzie komentując, analizowali ich wartość artystyczną). Jednak
ktoś, czytając, zorientował się co się święci i zawiadomił
żonę. Poetę odnaleziono i trafił do szpitala. Jak pisze "zdawałem
się martwy".
Ten felieton to bardzo ważny i odważny
głos Jastruna. Zresztą nie pierwszy. W przeszłości otwarcie mówił
o swojej chorobie, a teraz wydano Jego książkę "Osobisty
przewodnik po depresji".
Bo jeśli depresję jako społeczeństwo
zaczynamy oswajać, tak samobójstwo wciąż jest tabu.
A co z bliskimi? Jak mógł/mogła
zostawić dzieci? To zarzut, który często kierujemy wobec
samobójców.
Tomasz Jastrun pisze tak – "Ja
ojciec dwójki małych dzieci, które tak kocham. Jeśli w każdej
chwili mógłbym dla nich oddać życie, czemu nie potrafiłem dla
nich żyć?"
Odpowiedzią jest depresja.
Językiem
poety: "tylko depresja daje lekką ręką przepustkę do
nieistnienia. To ból duszy, który znosi wszelkie bariery, nawet
instynkt samozachowawczy".
Poeta pisze również, że nie miał
poczucia winy, że opuszcza dzieci. "Raczej czułem, że
uwalniam je od siebie, gdyż jestem w stanie nienadającym się do
użytku".
To przejmująca relacja człowieka,
który podjął ostateczną decyzję i przekroczył granice.
Może być ważna dla osób, których
bliscy nie mieli już odwrotu.
Dziękuję Tomaszowi Jastrunowi za
opublikowanie tego felietonu i życzę zdrowia.
(ms.)