środa, 29 kwietnia 2020

Dialogiczne podejście do dzieci - odc. I

Filozofia dialogu wniosła w nasz krąg myślenia nowy styl rozumienia relacji - ten nowy styl próbowano też włączyć w myślenie o wychowaniu. Nie jest to łatwe, jeśli nie ma się ograniczyć do komunału podobnego do "traktuj dziecko jak partnera" (co może być nawet właściwym zaleceniem, nie zmieniając jednak swojego statusu komunału ;)). Podejmuję wyzwanie i mierzę się tu z próbą powiedzenia, na czym polega - bliskie mi - podejście dialogiczne w wychowaniu. Nie uda się w jednym odcinku. Więc niech ten będzie pierwszy :)

Martin Buber (1878-1965), żydowski filozof piszący po niemiecku, wychowany we Lwowie, opublikował "Ja i Ty" w 1923 roku. Od 1938 roku do śmierci żył i pracował w Jerozolimie. Oprócz tekstów filozoficznych napisał "Opowieści chasydzkie".

Kluczowym tekstem filozofii dialogu pozostaje poetycka rzecz Martina Bubera "Ja i Ty". Właśnie sam ten tytuł jest ważny. Bo nie chodzi o jakiekolwiek relacje (np. relacje przestrzenne, relacje polegające na czysto zewnętrznym działaniu, np. "przyniosłam mleko z lodówki"...). Chodzi o  t e n  rodzaj relacji: o relacje rozgrywające się między JA i TY; dalej chodzi o  t e n  wymiar relacji: ich rozgrywanie się między JA i TY. I nie da się tego właśnie inaczej wysłowić, żeby nie zagubić istoty rzeczy.

Krzysztof Michalski (1948-2013), polski filozof, uczeń Tischnera i Kołakowskiego, znawca Heraklita, Nietzschego i Heideggera, współzałożyciel i wieloletni rektor Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.


Oddaję głos Krzysztofowi Michalskiemu, żeby powiedział, dlaczego tylko to wysłowienie jest adekwatne:

KM: "[...] pojęcia, idee, przyzwyczajenia, tradycje i instytucje nabierają jakiegoś znaczenia [...] dopiero w trakcie relacji z innym człowiekiem [...]. Gdy staję twarzą w twarz z innym człowiekiem, życie zatrzymuje oddech na [...] ułamek sekundy; wszystkie znaczenia ulegają na chwilę zawieszeniu, by opaść z powrotem na rzeczy, gdy ta chwila minie - i wszystko będzie jak dawniej bądź, kto wie, całkiem inaczej. Obecność innego człowieka jest [...] wyzwaniem [...] każde spotkanie z innym człowiekiem wystawia mnie na [...] ryzyko i daje mi jedyną w swoim rodzaju szansę, szansę na wszystko." [ss.26-27].

Na czym polega ta fundamentalność spotkania z innym jako TY? Skąd się bierze to wyzwanie, ryzyko i szansa?

KM: "To w spotkaniu z kimś innym, z innym człowiekiem, moje własne życie nabiera tego, a nie innego sensu, to tu decyduje się, kim jestem. To tu decyduje się [...] sens mojego człowieczeństwa" [s. 97].

Jasne jest, że chodzi jednak o pewien szczególny wymiar spotkań. Bo czy naprawdę w spotkaniu z panem w kantorze przy wymianie złotówek na euro "decyduje się sens mojego człowieczeństwa"?

KM: "[...] stosunki między mną a innymi ludźmi - tam, gdzie decyduje się, kim jestem, i rozstrzyga się sens mojego człowieczeństwa - nie dadzą się [...] ani wyczerpać, ani rozwikłać przez żaden rodzaj wiedzy. Żadna wiedza nie potrafi uformować tej międzyludzkiej przestrzeni w przedmiot poznania [...]."

Co to znaczy?

KM: "W pierwszym rzędzie, że przestrzeń ta jest radykalnie różnorodna, wieloraka, zróżnicowana - radykalnie, a więc bez żadnego wspólnego mianownika, bez żadnej wspólnej podstawy; jej różnice (a więc: różnice między mną a innymi) nie są różnicami czegoś, nie są atrybutami [właściwościami] [...], są nieusuwalne, nie dają się opisać z lotu ptaka, z żadnego rzekomo ogólnego punktu widzenia. [...] inny człowiek to nie tylko kolejny egzemplarz gatunku, typu, grupy społecznej, charakteru - to wszystko naturalnie też, ale poza tym także coś więcej, coś niesłychanie ważnego, coś, co dotyczy go właśnie jako człowieka - ale też coś, co wymyka się wszelkiej wiedzy, wszelkiej obiektywnej determinacji, coś, co nie da się pojąć, objąć, przyswoić. Żadne związki, żadna wspólnota, żadne pokrewieństwo, jakie mnie łączy z innym człowiekiem, nie wyczerpuje rzeczywistości, na jaką natrafiam, spotykając go" [ss. 98-99].

Michalski radykalizuje bardzo swój opis, próbując pokazać, o jak niesprowadzalne do czegokolwiek zdarzenie chodzi. Że nie chodzi tu o zwykłe relacje społeczne, dla których mamy etykiety i które potrafimy wyjaśnić przez rozmaite odniesienia (np. rodzic - dziecko, nauczyciel - dziecko, sprzedawca - klient). Twierdzi on za dialogikami, że w każdej relacji do pewnego stopnia ujawnia się coś, na co właśnie nie mamy etykiety, a co możemy jedynie nazwać dziwnym, bo - wraz z JA - semantycznie unikalnym słowem TY. Trzeba dodać, że w JA i TY tkwi pewna jeszcze bardziej elementarna i już naprawdę do niczego nieredukowalna treść: KTOŚ (w opozycji do COŚ). Na te fakty semantyczne zwracał uwagę Andrzej Bogusławski.

Andrzej Bogusławski (ur. 1930), wybitny polski semantyk, teoretyk i filozof języka.

Cdn.

[Cytaty z Michalskiego pochodzą z książki: "Eseje o Bogu i śmierci". O unikalności semantycznej JA i TY pisałam kiedyś w artykule w "Przeglądzie Filozoficznym", tam też znajdziecie odesłania do artykułów Bogusławskiego.]


piątek, 24 kwietnia 2020

Tzw. złe uczucia - czym są?

Dyskurs filozoficzny (a za nim inne dyskursy, w tym pedagogiczne) jest pełen różnych nieporozumień, które wynikają z niezrozumienia semantyki wyrażeń, jak - w moim przekonaniu słusznie - uważał Wittgenstein.

Jednym z takich nieporozumień jest przypisanie nadmiernej roli tzw. uprzedmiotowieniu czy przedmiotowemu traktowaniu osób. Myślę, że ma to miejsce często także w filozofii dialogu, w której właśnie kluczową sprawą jest odróżnienie relacji w trybie ja - ty od relacji w trybie ja - ono (ta pierwsza może być nazwana osobową, ta druga - podmiotowo-przedmiową). Właśnie w dyskursie dialogicznym spotkałam się z analizą sytuacji podglądania w kategoriach podmiotowo-przedmiotowych ("podglądający uprzedmiotawia podglądanego", "traktuje go jak przedmiot"). Sądzę, że taka analiza jest uproszczeniem, a nawet istotnie zafałszowuje pewne aspekty sytuacji. Nie mam niestety na podorędziu żadnej trafnej analizy.

"Zazdrość" Edvarda Muncha

Mam jednak wypowiedź fenomenologa, Maxa Schelera, na pokrewny temat, na temat tzw. złych uczuć (i zachowań wartościowanych jednoznacznie negatywnie; wiem, wiem, nie ma "złych uczuć", to tylko taki tytuł, który ma na coś naprowadzić). W tym fragmencie Scheler właśnie demaskuje takie uproszczone analizy:

"[...] akt [rozumienia i odczucia] jest przecież tak samo warunkiem uczuć i impulsów [...] [takich jak] brutalność, okrucieństwo, złośliwość, zazdrość, zawiść, cieszenie się z czyjegoś niepowodzenia itd. Jakaś forma [bycia w relacji osobowej] i jakaś forma przenoszenia przeżyć tak samo wiąże się w sposób konieczny z tymi uczuciami, jak ze współcierpieniem i współradością. [...] Okrucieństwo, radość z czyjegoś niepowodzenia, zazdrość, zawiść, brutalność nie są jednak sposobami zachowania czysto egoistycznymi [tj. skierowanymi wyłącznie na siebie - ED] i zakładającymi wyłącznie odczuwanie siebie, jak gdyby ich przedmioty były nieożywione i niewrażliwe, jak gdyby fenomenalnie były, że tak powiem, klocami drewna. Nie dotyczy to nawet brutalności [...], [ponieważ] kto uważa człowieka za pień drzewa lub za coś martwego, ten nie może być wobec niego brutalny [...]. [W tych sposobach zachowania i uczuciach] intencja kieruje się bezpośrednio na cudzy ból, nie zaś na własną przyjemność, jakkolwiek przyjemność może być obiektywnym następstwem zaspokojenia dążenia."

Tyle Scheler o tzw. złych uczuciach. Ciekawa byłaby analiza samego faktycznego uprzedmiotowienia, tzn. traktowania osób jakby były przedmiotami, np. otwartego robienia uwag w czyjejś obecności do kogoś trzeciego na temat tej pierwszej osoby (być może jest to nawet jakaś postać brutalności - rzecz do zbadania), w kategoriach wypracowanych przez Schelera.

Dorzucam jednak na koniec coś pozytywnego :)

Dalej Scheler pisze:
"Podobnie fałszywy jest pogląd [...], że [z istoty - ED] człowiekowi chodzi o własną przyjemność również wtedy, kiedy pomaga drugiemu - chociaż pomaganie może jako następstwo sprawić przyjemność."

Właśnie to rozróżnienie jest kluczowe: pomagający może nie mieć żadnej własnej przyjemności z pomagania, choć może ją też mieć. Własne przyjemność nie należy do istoty postawy tego, kto pomaga, jak czasem sugerowano.

[Obydwa fragmenty pochodzą z książki "Istota i formy sympatii", z rozdziału "Współodczucie. Filogenetyczne powstanie i rozprzestrzenianie się współodczucia".]

[ed]

środa, 15 kwietnia 2020

Czego brakuje w edukacji online? Albo o otwieraniu się na siebie w relacji nauczyciela i ucznia

Od połowy marca jesteśmy - my, nauczyciele, rodzice i dzieci - w bardzo dziwnej sytuacji. Tę dziwną sytuację stosunkowo łatwo jest opisać: siedzimy w domach, nauczyciele przekazują dzieciom online treści i zadania (na różne sposoby: w formie wykładów, w formie spotkań na skype albo zoom albo czymś jeszcze innym, albo w formie obrazowo-pisemnej - możliwości jest naprawdę dużo, internet obfituje w dobre materiały). Łatwo tę sytuację opisać, a mimo to trudno przewidzieć, jakie będzie ona miała skutki.Owszem, dla wielu osób w Polsce edukacja domowa - realizowana przez rodziców - nie jest niczym nowym. To nie jest jednak ta sytuacja: w edukacji domowej rodzic od początku do końca jest nauczycielem z wyboru. W naszej obecnej sytuacji dzieci i rodzice są nieprzyzwyczajeni do tego układu ról; zwłaszcza rodzice nie wybrali roli nauczyciela dobrowolnie. Skąd jednak konieczność objęcia roli nauczyciela przez rodziców, skoro nauka odbywa się online?

Twierdzę, że edukacja online - nie tylko w naszej obecnej sytuacji - z pewnego ważnego względu nie zastąpi zwykłej nauki w osobistym - cielesnym - kontakcie dziecka z nauczycielem. I nie dotyczy to tylko dzieci w wieku przedszkolnym (tu rzecz jest oczywista); dotyczy także młodzieży, w przypadku której mogłoby się wydawać, że edukacja online jest ok. Ten wzgląd, o który mi chodzi, można opisać tak: dziecko i młody człowiek jako pełne osoby chłoną świat całym sobą, wielowymiarowo, przede wszystkim w działaniu, wartościowaniu i odczuwaniu ("to jest ciekawe", "to jest smaczne", "to się nadaje do czegoś", "to mi się podoba" itd.). To sprawia, że nauka nie jest tylko "wkładaniem do głowy treści" (dobrze wiemy, że dziecko, kiedy się rodzi, nie jest tabula rasa, Locke się mylił). Czy w edukacji online to wszystko jest możliwe (nawet w spotkaniach na zoomie)?

By Was przekonać, o jak poważną sprawę chodzi, przytaczam fragmenty tekstu Edith Stein, filozofa i pedagoga-praktyka. Jako filozof-fenomenolog Stein zajmowała się różnymi sprawami, ja jednak cenię najbardziej jej badania nad stosunkiem między wyrazem (gestami, mimiką itp.) i uczuciami. Ich wyniki zawarła ona przede wszystkim w swojej wczesnej książce "O zagadnieniu wczucia" (polski przekład z 1988 r. moim zdaniem jest do poważnej korekty).

Edith Stein była uczennicą i asystentką Husserla, potem została karmelitanką, zginęła jako Żydówka w Oświęcimiu.
Fragmenty są o relacji między nauczycielem a uczniem z jej późniejszej książki (ostatecznie zatytułowanej "Byt skończony a byt wieczny"; praca miała być podstawą jej habilitacji - habilitacja nie doszła do skutku, bo Stein była kobietą i nawet jej nauczyciel, Husserl, był z tego powodu przeciwny jej staraniom u uzyskanie stopnia). Ten fragment pozwala posmakować pisania Edith Stein w jego najlepszym wydaniu :)


"Wszelkie wzajemne obcowanie osób ludzkich opiera się na cielesnym wyrażaniu życia wewnętrznego ('wyrażanie' trzeba tu brać w znaczeniu najszerszym, oznaczające każde dobrowolne czy mimowolne uzewnętrznienie). Ale cielesny wyraz jest bramą, która prowadzi do wnętrza [...]. W rzetelnym stosunku ucznia do nauczyciela uczeń nie bierze od nauczyciela tylko tego, co wyrażają słowa nauki, niezależnie od życia osobowego mówiącego. Same słowa, ton mowy, mimika - [...] wszystko, co obejmujemy terminem 'wyraz' - pozwala uczniowi wejść w osobowe życie nauczyciela, w nieznany mu dotąd świat ducha. I tak przeżywa on cudze życie, jest nim wypełniany i kształtowany i w granicach swych zdolności i woli przyjęcia - przemienia je we własne istnienie [...]. Może się to dokonać w różny sposób i z rozmaitym skutkiem. Samodzielny, śmiały i żądny wiedzy umysł podchodzi do innych ludzi jak zdobywca. Stara się zawładnąć ich światem duchowym, wziąć z niego, co mu odpowiada, i dzięki temu wzrastać. Co mu zaś nie odpowiada, odrzuca. Inaczej duch słaby o małej żywotności; daje on wbrew swej woli się porwać i zawładnąć przez życie silniejsze. Może on być przez nie niesiony bez osobistego zaangażowania i bez rozwijania go w skierowaniu na siebie. Może też zostać przez nie przytłoczony i niezdolny do rozwoju życia własnego."

Tutaj nasuwa się pytanie. W oczywisty sposób Stein nie pokazuje w tym miejscu różnorodności charakterów i przede wszystkim wrażliwości, a tylko wyróżnia dwa typy dla przykładu. Są przecież także po prostu duchy wrażliwe, choć wcale nie słabe. Pytanie nasuwa się takie: jak działać, by "duch słabszy" nabrał sił albo odnalazł w sobie siłę. Może tworząc przestrzeń bezpieczeństwa emocjonalnego i szacunku (m.in. przez poważne traktowanie obowiązujących zasad i pokazanie, że sam nauczyciel nie jest - mimo swego wyjątkowego statusu - z ich stosowania wyłączony)? Także szacunku dla chwilowych ograniczeń? Czy to wystarczy?

Stein pisze dalej tak:

"Oczywiście rodzaj i miara przyjęcia zależy nie tylko od przyjmującego, lecz także od dającego; od tego, czy daje on skąpo, czy też pozwala bez ograniczeń czerpać ze swej wiedzy, z osobistej postawy, siły i właściwości; i czy jego udzielenie siebie jest zdobywaniem drugiego człowieka, czy [...] oddaniem."

Co to znaczy tutaj "dawać skąpo"? Wydaje mi się, że skąpo daje ten, kto nie jest autentycznie przekonany do tego albo autentycznie zainteresowany tym, czego uczy. Dziecko czuje, że w tym, co dostaje nie ma głębi, i nie wierzy. A jeśli nie wierzy, to nie przyjmuje...
I druga zasadnicza rzecz: "zdobywanie albo oddanie". O co właściwie chodzi? Chodzi moim zdaniem o to, kto jest w centrum uwagi tzn. czy nauczyciel koncentruje się na sobie (jaki jest mądry, ile wie, na podziwie, jaki chce wzbudzić albo też np. na swoich lękach) czy na dziecku (czy potrafi patrzeć na dziecko, jak na kwiat, który się rozwija - ze spokojem i zachwytem). Od razu powiem uczciwie, że to nie jest prosta alternatywa, a raczej sprawa przewagi: które nastawienie przeważa.

I wreszcie kwestia zasadnicza. Wolność:

"Obustronne otwieranie i zamykanie się jest sprawą wolności. Nie jesteśmy bowiem bezbronnym łupem tego, co działa na nas z zewnątrz poprzez zjawiska wyrazu, ani też ofiarą wszystkiego tego, co w nas żyje. Udzielanie i przyjmowanie z [...] osobowego życia zostało pozostawione naszej wolności. Owoc tego jest zjawiskiem duchowym: współżyciem osób, wzrostem i kształtowaniem jednostki, a także tworzeniem wspólnoty."

Nawet dziecko nie jest łupem, choć pod wieloma względami jest może bardziej bezbronne - ma ono wolność dysponowania sobą, którą wyraża przede wszystkim, nie zgadzając się na różne sytuacje (im mniejsze dziecko, tym bardziej emocjonalnie i bezpośrednio wyraża tę niezgodę), ale także panując wreszcie nad wyrażaniem swoich emocji. Naszym zadaniem jest uczyć korzystania z tej wolności w taki sposób, by mogła zaistnieć wspólnota.

[Wszystkie przytoczone fragmenty pochodzą z książki E. Stein "Byt skończony a byt wieczny", tłum. I.J.Adamska OCD, Poznań 1995, ss. 419-420.]

(ed)