środa, 12 czerwca 2019

Wędrówka po ziemi wyjałowionej – Magdaleny Okraski opowieść o Zagłębiu

Kopalnia była więc jak matka, ale specyficzna: trzymająca w uścisku, który bywał śmiertelny, ale na ogół bywał opiekuńczy. Pozwalał tkwić w rodzaju dziecięcej zależności. A kiedy matka umiera, zanim dziecko zdąży się usamodzielnić, następuje głęboka trauma, niekiedy śmierć.

Źródło: nowyobywatel.pl
1.
Czytałem tę książkę 4 czerwca tego roku. Na przemian z Samoograniczającą się rewolucją Jadwigi Staniszkis. Chyba nie przypadkiem nieświadomość podsunęła mi te dwie książki w tym właśnie czasie. Stało się to bez udziału mojej woli, ale myślę, że w ten sposób chciałem jakoś wewnętrznie opracować trzydziestą rocznicę polskiej transformacji. Dać sobie przeciwwagę dla bijącej z Gdańska frenetycznej atmosfery przepełnionej radością, energią, euforią i triumfem. Przeciwwagę dla silnego i wyraźnego przekazu, że 1989 był zwycięstwem i kropka.
Książka Magdaleny Okraski zamienia w tym zdaniu kropkę w przecinek. Dopowiada i uzupełnia. Podobnie jak Jadwiga Staniszkis: […] utopia Solidarności zbankrutowała, choć sam ruch wygrał, bo przyczynił się do upadku komunizmu. Ta konstatacja przeraża. Wciąż daleko nam do efektywnego, racjonalnego systemu łączącego wolność ze sprawiedliwością. A obie te cechy – z szansami na utrwalenie godności w życiu politycznym i społecznym.
2.
Ziemia jałowa jest opowieścią o Zagłębiu, a przede wszystkim o Zawierciu. Znałem ze słyszenia czy widzenia tę nazwę w dzieciństwie, które przypadło na ostatnie lata komunizmu. W PGR-owskiej wsi na Pomorzu nawet nauczyciele niespecjalnie odróżniali wtedy Zagłębie od Śląska. Dlatego Zawiercie było wymieniane jednym tchem z Katowicami, Bytomiem, Chorzowem, Zabrzem czy Sosnowcem jako składowa pewnej całości.
Przy wjeździe do Człuchowa stała wtedy duża tablica, która zachęcała młodzież do wyjazdu na Śląsk i nauki w szkołach górniczych. Byłem za mały, by mnie to dotyczyło, więc nie przypomnę sobie już dziś, jakie profity obiecywano. Pamiętam za to dobrze lekcje w klasach I-III, na których pani pokazywała nam kolorowe zdjęcia miast z szerokimi ulicami, parkami i ogromnymi osiedlami. No i z wieżami szybowymi. Pamiętam to dziwne uczucie ekscytacji. Myślę, że nie chodziło tylko o zachwyt wiejskiego chłopca dużym miastem, bo nie czułem takiego mrowienia, gdy oglądaliśmy Warszawę czy Kraków. Śląsk/Zagłębie to było coś więcej. Dziś myślę, że chodziło o obcowanie z czymś wielkim, znaczącym. Węgiel był wtedy jeszcze nazywany czarnym złotem. Śląsk/Zagłębie oznaczały wspólnotę ludzi, którzy z narażeniem życia i z godnością uczestniczyli w czymś wielkim, czego znaczenie przekracza codzienność.
Śląsk/Zagłębie oznaczały marzenie.
Ziemia jałowa jest opowieścią o tym, co się stało z tym marzeniem.
3.
Magdalena Okraska wędruje przez zdewastowane fabryczne hale, upadłe przedsiębiorstwa, opustoszałe perony, zapomniane ulice, osiedla, dzielnice. Fotografuje ostatnie budki z fast foodem; kominy, które pozostały jedynymi świadkami wielkości i upadku przemysłu; opustoszałe podwórka, popadające w ruinę domy, zardzewiałe place zabaw; skorupy po fabrykach; przejścia dla pieszych donikąd. Opisuje pustkę, która była przed 150 laty, gdy dopiero szukano lokalizacji dla przemysłu i pustkę, która pozostała po jego upadku. Szuka śladów, okruchów, pozostałości. To prawdziwa wędrówka po ziemi jałowej. Lub raczej – po ziemi wyjałowionej. Wyjałowionej z kopalin, zasobów, środków produkcji, ludzi, którzy wyemigrowali. Wyjałowionej z rytuałów, wspólnoty, poczucia sensu. Wyjałowionej – przede wszystkim może – z godności, jaką daje praca, która jest komuś potrzebna. Ten brak czyni największe spustoszenie. Wiem o tym, bo od lat na prowincji pracuję jako psycholog, psychoterapeuta z ludźmi, którzy cierpią przez brak pracy albo nieludzkie w niej warunki. I mimo jednych z najwyższych w kraju wskaźników biedy i bezrobocia, nigdy nie chodzi po prostu o pieniądze. Decydujące są poczucie przydatności i godność. Oraz sprawiedliwość.
4.
To książka inna niż na przykład reportaże Filipa Springera czy pozostałe spod znaku dziennikarstwa Gazety Wyborczej. Brak w Ziemi jałowej tego charakterystycznego ironicznego dystansu do świata przedstawionego, który sprawia, że bohaterowie są może interesujący, ale zawsze jakby trochę śmieszni. Przeciwnie, Magdalena Okraska nie kryje swojej sympatii i otwarcie staje po stronie miejsc i ludzi, których opisuje. Tych, którzy wyjechali i tych, którzy pozostali. Tych, których wielokrotnie oszukano i tych, którzy nie wierzą już w nic. Mężczyzn handlujących gołębiami na targowisku, kobiet tkwiących w oknach wymierających domów, dzieciaków, które w opustoszałym centrum jedzą gofry z frużeliną i kopią się po stopach obutych w podróbki airmaxów. Jest świadkiem, broni ich, w ich imieniu oskarża. W ich imieniu zadaje pytania. Przede wszystkim: dlaczego do tego doszło? Dlaczego upadły fabryki, przemysły, dzielnice, miasta? Nie daje uproszczonych odpowiedzi, ale też się od nich nie uchyla: Plan Balcerowicza był wyrokiem śmierci dla mniejszych ośrodków. Życie, które od przedwojnia toczyło się wokół kopalni, huty, odlewni czy wytwórni, kilka razy zamigotało i przygasło.
Dlaczego w Zagłębiu czy na Śląsku tak gwałtownie zamigotało i przygasło? Najbardziej poruszające w książce są te fragmenty, w których Magdalena Okraska używa metafory karmienia: Kopalnia to karmicielka, a jednocześnie specyficzne miejsce pracy, umieszczone pod ziemią, ale w regularnym kontakcie z tym, co na górze: osiedlami górniczymi. Na odtworzenie podobnej symbiozy w innych gałęziach przemysłu po prostu brakuje geograficznej przestrzeni. Jednocześnie likwidacja kopalń to śmierć całej infrastruktury na powierzchni.
Kopalnia miała swoje osiedla, domy kultury, kina, kluby sportowe, ośrodki wypoczynkowe, szkoły, żłobki i przedszkola. Zaspokajała niemal wszystkie potrzeby górników i ich rodzin. Spajała dodatkowo wspólną pracą w bliskości śmierci oraz poczuciem szczególnego znaczenia węgla – czarnego złota. Kopalnia była więc jak matka, ale specyficzna: trzymająca w uścisku, który bywał śmiertelny, ale na ogół bywał opiekuńczy. Pozwalał tkwić w rodzaju dziecięcej zależności. A kiedy matka umiera, zanim dziecko zdąży się usamodzielnić, następuje głęboka trauma, niekiedy śmierć.
5.
Pisze Jadwiga Staniszkis: Utopia solidarnościowa (i opisane […] dążenia i tęsknoty) umierają więc również dlatego, że nie mają kontynuatorów. Albo jest ich bardzo niewielu (znam takich). I także dlatego, że mojemu pokoleniu nie udało się opowiedzieć o doświadczeniu Solidarności w sposób, który by wzbudził zainteresowanie młodych. […] Naszych dawnych marzeń nie ma już kto marzyć.
To nie przypadek, że Ziemię jałową napisała Magdalena Okraska (ur. 1981), należąca do pokolenia przejściowego między Jadwigą Staniszkis i twórcami pierwszej Solidarności a młodymi ludźmi świętującymi w Gdańsku, dla których i Sierpień, i industrializacja to już prehistoria. Należąca do pokolenia, które zostało nazwane straconym. Pokolenia, które dzieciństwo przeżyło w komunistycznej (przemysłowej) Polsce, ale w dorosłość wchodziło w samym apogeum planu Balcerowicza. Pokolenia, które doświadczyło upadku wielu utopii, ale było zbyt młode, by miećna to wpływ. Pokolenia, które poniosło prawie wszystkie koszty (w tym emocjonalne) transformacji, ale odniosło stosunkowo niewiele korzyści. Pokolenia najbardziej być może straumatyzowanego.
Ale to też pokolenie – moje pokolenie – które wciąż jeszcze marzy marzenia, jakie stworzyły pierwszą Solidarność i jakie leżały u podstaw tamtego, przemysłowego Śląska/Zagłębia. Marzeń o wspólnocie opartej na godności i sprawiedliwości. Co z nimi zrobimy?