wtorek, 29 grudnia 2020

Dialogiczne podejście do dzieci, odc. V - cichość, prostota, autentyczność

I znów mamy za sobą długą przerwę... Wracam jednak do niezamkniętych wątków. Kontekst tego powrotu jest zresztą dialogiczny: wczoraj rozmawiałam z Małgosią Mrozek-Gliszczyńską o moim doświadczeniu pracy w przedszkolu naturalnym i o ideach pedagogicznych, które są mi pomocne. I pomyślałam, że jak nie skończę tego wykładu w odcinkach, to pewne ważne rzeczy, nie zostaną powiedziane ;)

Następny więc ważny moment dialogicznego podejścia do wychowania jest trudno uchwytny. Bo chodzi o "ukrycie i cichość" pracy wychowawczej oraz związany z nimi autentyzm oraz prostotę wychowawcy. Jak pisze Buber, wychowanie, żeby było owocne, "musi stać się rzeczywistością", naszym zwykłym, codziennym życiem. To znaczy, że chodzi o wyzbycie się szczególnego "zamiaru wychowywania": "teraz oto ja, twoja matka, wychowuję cię" ;) Zwykle, zwłaszcza jako rodzice, właśnie tak naturalnie, "cicho", wychowujemy swoje dzieci: robiąc z nimi różne rzeczy, pozwalając, by nam pomagały w naszych zajęciach. To buduje zaufanie i daje dzieciom poczucie bycia ważnymi i akceptowanymi, bo dostają, ale też budują swoje role we wspólnych sytuacjach. (Dopiero potem nie nachalnie i nie zawsze, ale jednak czasem dobrze nazwać to, co zrobiliśmy razem: "Bardzo się cieszę, że mi pomogłeś w zamiataniu. Zamiatanie jest ważne, bo podłoga robi się czysta i jest nam przyjemnie"). 

 

 "Przekształcenie wychowania w zamiar spowodowało zanik wymiaru spontanicznego uczestnictwa". Dlaczego? Bo kiedy sobie myślę: "teraz oto będę wychowywał, uczył", wchodzę na pantałyk (ba, na katedrę :)))), i zaczynam udawać kogoś, kim nie jestem; może się to objawiać np. w tzw. "mądrych słowach", w formułkach, jak powinno być, odartych niestety z prawdziwych uczuć lub co gorsza sprzecznych z prawdziwymi uczuciami (choć może nawet są to formułki, które wyrażają moje przekonania i to takie, według których próbuję żyć). Ta sztuczność może być bardziej lub mniej rzeczywista czy widoczna; z drugiej strony pewnie złudzeniem byłoby mniemanie, że całkowicie jesteśmy w stanie pozbyć się "zamiaru wychowywania" w relacjach z dziećmi. Dlatego chodzi raczej o jego "ukrycie", tzn. poszukiwanie rzeczywistych sytuacji, w których dziecko może razem z nami uczestniczyć; im bardziej wypływają one z naszych autentycznych potrzeb i zainteresowań, tym większa szansa na spontaniczną, wspólną radość z tego, co się wydarzyło.

I jeszcze Buber pisze: "Gdy wychowanie jest rzeczywistością, nauczyciel działa tak, jak gdyby nie działał". To sformułowanie jest kolejną odsłoną "ukrycia zamiaru wychowawczego": owszem, mam świadomość, że wywieram wpływ, że wszystko, co i jak robię, jest dla dziecka ważne, że je formuje (w przypadku różnych dzieci o różnych wrażliwościach na różnych zasadach), ale nie robię z tego żadnego wielkiego tematu. Ten wpływ - paradoksalnie - jest raczej większy, im mniej jest zauważalny, im mniej o niego dbam, ale także im bardziej jestem - jako człowiek - spójny wewnętrznie, im bardziej żyję tym, do czego jestem przekonany. 

Taka rezygnacja z piedestałów jest trudna. Zakłada ona jeszcze jedną rzecz: wrażliwość na rzeczywistość, na to, co właśnie się dzieje. Dla Bubera człowiek jako JA i jako TY to ktoś, kogo życie polega na słuchaniu impulsów rzeczywistości, wydarzeń, i odpowiadaniu na nie: tak lub inaczej - w gruncie rzeczy nawet brak odpowiedzi jest tu jakąś odpowiedzią. I teraz chodzi właśnie o jakość tego słuchania i tych odpowiedzi. Chodzi o rzetelne słuchanie i rzetelne, choć niejednolite odpowiedzi. Nie chodzi bynajmniej o to, żeby odpowiadać zawsze "na poziomie", żeby zawsze umieć sprostać oczekiwaniom sytuacji. Chodzi o odpowiadanie z uwagi na to, co się słyszy (nie zaś np. udawanie, że się nie słyszy albo udawanie, że się słyszy coś innego), i przy wzięciu pod uwagę własnej sytuacji, na miarę własnych możliwości :) Chodzi o to, by wychowawca "mówił (odpowiadał), jak rozumie, i żył (pytał) tak, jak rozumie". Tu znów wracamy do sprawy autentyczności.

Wydawać by się mogło, że skoro taki nacisk Buber kładzie tu na autentyczność i spontaniczność, pedagogika dialogiczna będzie formą tzw. pedagogiki wolnościowej. Nie do końca tak to jednak wygląda... Ale o tym już następnym razem, mam nadzieję, niebawem ;)

Wszystkim Czytelnikom bloga życzymy spokoju i spotkań w Nowym Roku ;)

(ed)