Kopalnia była więc jak matka, ale specyficzna: trzymająca w uścisku, który bywał śmiertelny, ale na ogół bywał opiekuńczy. Pozwalał tkwić w rodzaju dziecięcej zależności. A kiedy matka umiera, zanim dziecko zdąży się usamodzielnić, następuje głęboka trauma, niekiedy śmierć.
Źródło: nowyobywatel.pl |
1.
Czytałem
tę książkę 4 czerwca tego roku. Na przemian z Samoograniczającą się rewolucją Jadwigi Staniszkis. Chyba nie
przypadkiem nieświadomość podsunęła mi te dwie książki w tym właśnie czasie.
Stało się to bez udziału mojej woli, ale myślę, że w ten sposób chciałem jakoś
wewnętrznie opracować trzydziestą rocznicę polskiej transformacji. Dać sobie
przeciwwagę dla bijącej z Gdańska frenetycznej atmosfery przepełnionej radością,
energią, euforią i triumfem. Przeciwwagę dla silnego i wyraźnego przekazu, że
1989 był zwycięstwem i kropka.
Książka Magdaleny Okraski zamienia w tym zdaniu kropkę w przecinek. Dopowiada i
uzupełnia. Podobnie jak Jadwiga Staniszkis: […] utopia
Solidarności zbankrutowała, choć sam ruch wygrał, bo przyczynił się do upadku
komunizmu. Ta konstatacja przeraża. Wciąż daleko nam do efektywnego,
racjonalnego systemu łączącego wolność ze sprawiedliwością. A obie te cechy – z
szansami na utrwalenie godności w życiu politycznym i społecznym.
2.
Ziemia jałowa jest opowieścią o Zagłębiu, a przede
wszystkim o Zawierciu. Znałem ze słyszenia czy widzenia tę nazwę w
dzieciństwie, które przypadło na ostatnie lata komunizmu. W PGR-owskiej wsi na
Pomorzu nawet nauczyciele niespecjalnie odróżniali wtedy Zagłębie od Śląska.
Dlatego Zawiercie było wymieniane jednym tchem z Katowicami, Bytomiem,
Chorzowem, Zabrzem czy Sosnowcem jako składowa pewnej całości.
Przy
wjeździe do Człuchowa stała wtedy duża tablica, która zachęcała młodzież do
wyjazdu na Śląsk i nauki w szkołach górniczych. Byłem za mały, by mnie to
dotyczyło, więc nie przypomnę sobie już dziś, jakie profity obiecywano.
Pamiętam za to dobrze lekcje w klasach I-III, na których pani pokazywała nam
kolorowe zdjęcia miast z szerokimi ulicami, parkami i ogromnymi osiedlami. No i
z wieżami szybowymi. Pamiętam to dziwne uczucie ekscytacji. Myślę, że nie
chodziło tylko o zachwyt wiejskiego chłopca dużym miastem, bo nie czułem
takiego mrowienia, gdy oglądaliśmy Warszawę czy Kraków. Śląsk/Zagłębie to było
coś więcej. Dziś myślę, że chodziło o obcowanie z czymś wielkim, znaczącym.
Węgiel był wtedy jeszcze nazywany czarnym złotem. Śląsk/Zagłębie oznaczały
wspólnotę ludzi, którzy z narażeniem życia i z godnością uczestniczyli w czymś
wielkim, czego znaczenie przekracza codzienność.
Śląsk/Zagłębie
oznaczały marzenie.
Ziemia jałowa jest opowieścią o tym, co się stało z
tym marzeniem.
3.
Magdalena
Okraska wędruje przez zdewastowane fabryczne hale, upadłe przedsiębiorstwa,
opustoszałe perony, zapomniane ulice, osiedla, dzielnice. Fotografuje ostatnie
budki z fast foodem; kominy, które pozostały jedynymi świadkami wielkości i
upadku przemysłu; opustoszałe podwórka, popadające w ruinę domy, zardzewiałe
place zabaw; skorupy po fabrykach; przejścia dla pieszych donikąd. Opisuje
pustkę, która była przed 150 laty, gdy dopiero szukano lokalizacji dla
przemysłu i pustkę, która pozostała po jego upadku. Szuka śladów, okruchów, pozostałości.
To prawdziwa wędrówka po ziemi jałowej. Lub raczej – po ziemi wyjałowionej.
Wyjałowionej z kopalin, zasobów, środków produkcji, ludzi, którzy wyemigrowali.
Wyjałowionej z rytuałów, wspólnoty, poczucia sensu. Wyjałowionej – przede
wszystkim może – z godności, jaką daje praca, która jest komuś potrzebna. Ten
brak czyni największe spustoszenie. Wiem o tym, bo od lat na prowincji pracuję
jako psycholog, psychoterapeuta z ludźmi, którzy cierpią przez brak pracy albo
nieludzkie w niej warunki. I mimo jednych z najwyższych w kraju wskaźników
biedy i bezrobocia, nigdy nie chodzi po prostu o pieniądze. Decydujące są
poczucie przydatności i godność. Oraz sprawiedliwość.
4.
To
książka inna niż na przykład reportaże Filipa Springera czy pozostałe spod
znaku dziennikarstwa Gazety Wyborczej. Brak
w Ziemi jałowej tego charakterystycznego
ironicznego dystansu do świata przedstawionego, który sprawia, że bohaterowie
są może interesujący, ale zawsze jakby trochę śmieszni. Przeciwnie, Magdalena
Okraska nie kryje swojej sympatii i otwarcie staje po stronie miejsc i ludzi,
których opisuje. Tych, którzy wyjechali i tych, którzy pozostali. Tych, których
wielokrotnie oszukano i tych, którzy nie wierzą już w nic. Mężczyzn
handlujących gołębiami na targowisku, kobiet tkwiących w oknach wymierających
domów, dzieciaków, które w opustoszałym centrum jedzą gofry z frużeliną i kopią się po stopach obutych w podróbki
airmaxów. Jest
świadkiem, broni ich, w ich imieniu oskarża. W ich imieniu zadaje pytania.
Przede wszystkim: dlaczego do tego doszło? Dlaczego upadły fabryki, przemysły,
dzielnice, miasta? Nie daje uproszczonych odpowiedzi, ale też się od nich nie
uchyla: Plan Balcerowicza był wyrokiem
śmierci dla mniejszych ośrodków. Życie, które od przedwojnia toczyło się wokół
kopalni, huty, odlewni czy wytwórni, kilka razy zamigotało i przygasło.
Dlaczego
w Zagłębiu czy na Śląsku tak gwałtownie zamigotało
i przygasło? Najbardziej poruszające w książce są te fragmenty, w których
Magdalena Okraska używa metafory karmienia: Kopalnia
to karmicielka, a jednocześnie specyficzne miejsce pracy, umieszczone pod
ziemią, ale w regularnym kontakcie z tym, co na górze: osiedlami górniczymi. Na
odtworzenie podobnej symbiozy w innych gałęziach przemysłu po prostu brakuje
geograficznej przestrzeni. Jednocześnie likwidacja kopalń to śmierć całej
infrastruktury na powierzchni.
Kopalnia
miała swoje osiedla, domy kultury, kina, kluby sportowe, ośrodki wypoczynkowe, szkoły,
żłobki i przedszkola. Zaspokajała niemal wszystkie potrzeby górników i ich
rodzin. Spajała dodatkowo wspólną pracą w bliskości śmierci oraz poczuciem
szczególnego znaczenia węgla – czarnego złota. Kopalnia była więc jak matka,
ale specyficzna: trzymająca w uścisku, który bywał śmiertelny, ale na ogół
bywał opiekuńczy. Pozwalał tkwić w rodzaju dziecięcej zależności. A kiedy matka
umiera, zanim dziecko zdąży się usamodzielnić, następuje głęboka trauma,
niekiedy śmierć.
5.
Pisze
Jadwiga Staniszkis: Utopia
solidarnościowa (i opisane […] dążenia i tęsknoty) umierają więc również
dlatego, że nie mają kontynuatorów. Albo jest ich bardzo niewielu (znam
takich). I także dlatego, że mojemu pokoleniu nie udało się opowiedzieć o
doświadczeniu Solidarności w sposób, który by wzbudził zainteresowanie młodych.
[…] Naszych dawnych marzeń nie ma już kto marzyć.
To
nie przypadek, że Ziemię jałową napisała
Magdalena Okraska (ur. 1981), należąca do pokolenia przejściowego między
Jadwigą Staniszkis i twórcami pierwszej Solidarności a młodymi ludźmi
świętującymi w Gdańsku, dla których i Sierpień, i industrializacja to już
prehistoria. Należąca do pokolenia, które zostało nazwane straconym. Pokolenia,
które dzieciństwo przeżyło w komunistycznej (przemysłowej) Polsce, ale w
dorosłość wchodziło w samym apogeum planu Balcerowicza. Pokolenia, które
doświadczyło upadku wielu utopii, ale było zbyt młode, by miećna to wpływ.
Pokolenia, które poniosło prawie wszystkie koszty (w tym emocjonalne)
transformacji, ale odniosło stosunkowo niewiele korzyści. Pokolenia najbardziej
być może straumatyzowanego.
Ale to też pokolenie – moje pokolenie – które wciąż jeszcze marzy marzenia, jakie stworzyły pierwszą Solidarność i jakie leżały u podstaw tamtego, przemysłowego Śląska/Zagłębia. Marzeń o wspólnocie opartej na godności i sprawiedliwości. Co z nimi zrobimy?