Przejrzałem portale, nigdzie wzmianki. Również na zmienionej ostatnio witrynie Monaru nie ma już sylwetki Marka Kotańskiego, która jeszcze niedawno zajmowała ważne miejsce na stronie głównej. Informacja o rocznicowej mszy pozostała, ale trzeba dobrze poszukać.
Wyszukiwarki głównych mediów po wpisaniu "Kotański" wyrzucają głównie odnośniki do artykułów o ambasadorze i dyrektorze teatru. Po dodaniu "Marek" pojawiają się linki do newsów o dekomunizacji ulic oraz informacji o premierze filmu "Najlepszy" poświęconego triathlonowemu rekordziście. Jego droga na szczyty zaczęła się od heroinowego dna, z którego Kotański (grany przez Gajosa!) pomógł mu wstać. Ratując życie.
Tak więc 15 lat po śmierci Kotański funkcjonuje w popkulturze, w której istniał zresztą zawsze, lecz teraz już tylko jako akuszer sukcesu sportowca oraz jako patron ulic. Które zresztą chcą mu odebrać.
Nawet organizacja, którą stworzył (zresztą nie sam), nie chce go już jako swojej ikony. Ale to chyba dobrze? Bo może znaczy, że tak wrósł w fundamenty i ściany - dosłowne i przenośne - że już go nie widać.
A mówimy o gmachu monumentalnym. Zanim przed niemal 40 laty powstała pierwsza placówka założona przez Kotańskiego, narkomani w Polsce umierali na ulicach, bo NIKT nie potrafił im pomóc. Zresztą oficjalnie nie istnieli. Zanim na początku lat 90. Kotański zaczął pomagać nosicielom wirusa HIV, nawet lekarze bali się ich dotykać. Nie mówiąc o ludziach podpalających zakładane dla nich domy. Potem była pomoc dla bezdomnych, dla samotnych matek, dla uchodźców, dla...
Więc to chyba dobrze, że system stworzony przez Kotańskiego, zauważone problemy, zaproponowane rozwiązania - są dla nas już tak oczywiste, że nie czujemy potrzeby wspominać ich twórcy. Przecież zapalając żarówkę nie przywołujemy za każdym razem Edisona (albo Tesli, to już jak kto woli; zresztą kto dziś jeszcze używa żarówek)?
A jednak czegoś brak. Może tych słów mówionych z odpowiedzialnością i na poważnie? Dziś zmienionych w slogany niemal ("Daj siebie innym"), brzmiących anachronicznie ("Łańcuch czystych serc") albo wręcz wprawiających w zakłopotanie - "Czy mnie kochasz?" Takie jakieś niepasujące do tych czasów, tak jak nie pasuje żarówka. Tak jak nie pasuje sposób bycia i działania Kotańskiego, pełnego spontaniczności, otwartości, zaufania, odwagi, brawury niemal. Gdzieżby się on odnalazł pośród programów, dotacji, grantów, wskaźników, enefzetów, efeesów... Ten system by go zniszczył? A może nie, może on by go rozsadził, jak to zrobił z niejednym wcześniej? Może ten system byłby wtedy mniej biurokratyczny, bardziej elastyczny? Bardziej ludzki, gdzie człowiek byłby bardziej człowiekiem, a mniej beneficjentem, uczestnikiem, członkiem docelowej grupy patologicznej?
A jednak czegoś brak. A na pewno Kogoś.
Marek Kotański 1942 - 2002
--
Źródło zdjęcia: Stowarzyszenie Monar, autor: Krzysztof Wojda/REPORTER
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz