Kiedyś, kiedy byliśmy jeszcze za młodzi, Tomek założył inną fundację. Nazywała się Fundacja Pomorska "Związki Przyjaźni". Jej żywot był krótki, bo my byliśmy właśnie za młodzi. Tomek mówi, że spełniła ona jednak swoją funkcję: przeniosła nas na Pomorze. I tak jesteśmy tu już 11 lat (w Chojnicach - 9), często zadając sobie pytanie, czy to właśnie tak miało być :)
Chcę teraz napisać o tamtej nazwie, bo ona powraca właśnie dzięki związkom przyjaźni. W poprzednim poście dziękowałam przyjaciołom za wsparcie. To doświadczenie Waszego, kochani, wsparcia jest chyba moim najważniejszym doświadczeniem czasu, który się zaczął z powoływaniem do życia Fundacji Zarzewie, a nawet wcześniej: bo już od wielu lat działam we współpracy z różnymi organizacjami pozarządowymi. I jak pisałam, chodzi o bardzo różne formy tego wsparcia. Ważną formą jest po prostu otwartość, w tym gotowość pomocy (niekoniecznie materialnej) w realizacji przedsięwzięcia, jeśli się widzi jego sens - przeciwieństwem tej postawy jest zamknięcie się na coś z różnych powodów, których się tylko mogę domyślać, więc nie będę o nich pisać (za formę takiego zamknięcia nie uważam otwartego i uczciwego powiedzenia: "dobrze byłoby to zrobić, ale ja na razie nie mogę pomóc"). Przyjaźń, którą trzeba odróżnić od znajomości i kumoterstwa, zostaje w szczególny sposób utwierdzona przez konkretne działania w trudnych warunkach - proszę, wybaczcie mi, powtarzanie rzeczy przysłowiowych, po prostu moje doświadczenie potwierdza te przysłowia :)
Teraz jeszcze słowo o autorze koncepcji (projektu, jak by dziś się powiedziało) "związków przyjaźni". Bo nie Tomek jest jego autorem ;). Chodzi o Edwarda Abramowskiego, polskiego myśliciela społecznego, końca XIX i początku XX w. Zmarł 1918 roku, niepodległości nie doczekał.
Nie żebym chciała tutaj zachwalać jego ujęcie w całości, daleko nie wszystko mnie u niego przekonuje (np. zupełnie mnie nie przekonuje jego ocena znaczenia pracy dla życia ludzkiego). Przekonuje mnie jednak jego myśl o spółdzielczości (w dużej mierze zresztą realizowana potem w praktyce), której miały towarzyszyć właśnie "związki przyjaźni".
Pisał on tak:
"Ci, którym nie daje spokoju nędza ludzka i upadek ojczyzny, stoją często wobec pytania, gdzie i czym jest ta potęga wybawicielska, za pomocą której można by życie uczynić lepszym i szlachetniejszym. Szukamy jej na wszystkich polach pracy, a zarazem instynktownie czujemy, że jest jakaś jedna, najważniejsza rzecz podstawowa. [...] Taka potęga jest do wzięcia i jest pośród nas, a nazywa się przyjaźnią.
Naród, w którym uczucia przyjaźni są rozwinięte, gdzie zamiast sobkostwa i egoizmu panuje przyrodzona potrzeba wzajemnej pomocy [...] rozwiązał zagadkę wolności i dobrobytu. [...]
Jakie spustoszenie w życiu i w ludziach sprawia zanik przyjaźni, to możemy zobaczyć wszędzie naokoło siebie [...].
I może zbyt często zapominamy [...], że z tych małych krzywd, które sobie nawzajem wyrządzamy, dla interesu, ze spokojnym sumieniem, powstaje właśnie owa wielka krzywda całości - bezsilność narodu.
Niech jednak tylko ożywią się gdzie i poczną działać uczucia przyjaźni, a ta ciemna zmora nędzy ludzkiej ustępuje i słabnie. Wtedy zjawiają się związki obrony przed wyzyskiem, zjawiają się kooperatywy spożywcze, spółki włościańskie, kasy wzajemnej pomocy, towarzystwa opieki nad dziećmi, towarzystwa oświatowe, szkolne, dobroczynne itd." [E. Abramowski, "Związki przyjaźni", w: tegoż Filozofia społeczna. Wybór pism, Warszawa 1965, ss. 422-423.]
I znów prawdą jest, że Abramowski nie odkrywa Ameryki. Rzecz jednak nie w teorii, która jest banalnie zgoła prosta, lecz w praktyce. Jak w praktyce działać na rzecz rozwijania związków przyjaźni, które naprawdę - mamy to doświadczenie! - wzmacniają człowieka i budują wspólnotę? To jest jedno z najtrudniejszych pytań, które sobie stawiamy.
(ed)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz