Kiedy umiera nam ktoś
bliski czujemy rozpacz, smutek, ból czy gniew. Chce nam się płakać.
Płaczemy. Albo nie.
Niedawno usłyszałam
taką historię. Pewni ludzie wierzą, że ci którzy umarli trafiają
do nieba.
A tam noszą wiadra.
Jeżeli płaczesz po śmierci bliskiej osoby, łzy, które wylewasz
trafiają do tych wiader. Im więcej płaczesz – tym cięższe
wiadra noszą w niebie twoi bliscy. Ten przesąd sprawia, że pewni ludzie
powstrzymują się za wszelką cenę przed płaczem. I tłumią go w
sobie. Bywa, że latami. Aż trudno w to uwierzyć, prawda? Ale ta
opowieść nie jest zmyślona.
Aby przejść przez
proces żałoby trzeba pozwolić sobie na rozpacz. A łzy to jeden ze
sposobów, by dać sobie z nią radę.
Można płakać! Kiedy
się chce, gdzie się chce i ile się chce. Płacz, gdy tylko czujesz
taką potrzebę. Jeśli krępuje Cię obecność innych osób –
znajdź bezpieczne dla siebie miejsce. Jeśli nie przeszkadzają ci
ludzie – płacz gdziekolwiek.
Czy jesteś mężczyzną
czy kobietą, dzieckiem czy dorosłym, starym czy młodym – masz
prawo do łez.
A jeśli chcemy pomóc
osobie, która cierpi, to wywalmy z naszego repertuaru pocieszeń
hasła typu – mężczyźni nie płaczą, życie toczy się dalej,
no ile można ryczeć, masz jeszcze dzieci, znajdziesz sobie inną, weź się w końcu w garść...
Starajmy się zrozumieć
albo zaakceptować emocje i zachowania osoby, która jest
zrozpaczona. Bądźmy blisko i wysłuchajmy. Ugotujmy, posprzątajmy, zaprowadźmy auto do mechanika itp.
Na koniec zdanie, które
kiedyś wryło mi się w serce. Nie dotyczy śmierci, ale oddaje
jakąś prawdę o nas – tylko niektórzy płaczą na głos,
większość ludzi szlocha wewnątrz.
(ms.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz