czwartek, 26 października 2017

Jakiej przestrzeni wspólnej potrzebują chojnickie osiedla?

Zaprojektowanie przestrzeni wspólnej na naszych osiedlach nie musi być ani skomplikowane, ani drogie. Są nawet gotowe wzorce. Skromna, ale spójna powoli przyciągnie mieszkańców. Będzie tętnić i promieniować życiem

W poprzednim tekście pisałem o tym, że Chojnic nie stać na budowanie samoistnych placów zabaw. O tym, że aby zapobiec dezintegracji osiedli i poprawić jakość życia mieszkających na nich ludzi, potrzebujemy całościowego i świadomego projektowania przestrzeni wspólnej. Takie miejsca, gdzie dzieci mogą bawić się i przeżywać przygody, mogą i powinny być jej częścią. Ale tylko częścią spójnej całości.

Teraz chciałbym przejść do tego, jak zaprojektować przestrzeń wspólną na naszych osiedlach. I że zadanie to nie musi być ani drogie, ani przesadnie skomplikowane. Zarówno znaczenie przestrzeni publicznej, jak i zasady jej projektowania zostały już bowiem dobrze rozpoznane i opisane. Są już gotowe wzorce, praktycznie do natychmiastowego zastosowania.

Wzory sprawdzone w praktyce


Nie trzeba zatem wyważać otwartych drzwi. Warto jednakowoż odkryć Amerykę. A konkretnie mieszkającego tam Christophera Alexandra*, legendarnego teoretyka i praktyka architektury. Opracował on język projektowania oparty o wzorcach. Jest ich ponad ćwierć tysiąca, a każdy z nich dotyczy konkretnych problemów związanych z projektowaniem przestrzeni – od pojedynczych mieszkań, przez ścieżki, place, rozwiązania transportu publicznego, miejsca pracy, handlu i nauki, centra aktywności itp. – aż po całe dzielnice, miasta i regiony. Co istotne, wzory Alexandra nie są ani abstrakcyjnymi ideami, ani sztywnymi, gotowymi projektami. To raczej pewne zbiory wskazówek oparte na analizie wielu dobrze funkcjonujących w praktyce rozwiązań, tworzące moduły, które można dowolnie zestawiać i dostosowywać.

Jeden z wzorów Alexandra dotyczy właśnie przestrzeni publicznej (Public Outdoor Room). Zgodnie z nim należy w rękach wspólnych pozostawić względnie zwarty obszar obejmujący co najmniej 25 proc. powierzchni osiedla, kwartału czy skupiska domów. Przestrzeń ta powinna przylegać do szlaków komunikacyjnych oraz budynków, sklepów, instytucji bądź znajdować się ich bardzo blisko. I takie tereny na chojnickich osiedlach wciąż szczęśliwie mamy. Gorzej ze spełnieniem kolejnego warunku. Przestrzeń wspólna nie może być bowiem w żadnym wypadku zdominowana przez samochody.

Wzór przestrzeni wspólnej wg Alexandra.
Za: Jaromar Łukowicz*
Tak wyodrębniony obszar należy ustrukturować. Najważniejszym elementem jest zaprojektowany kawałek gruntu, częściowo zadaszony, częściowo otwarty. Bez ścian, za to na przykład z arkadami, kolumnami, kratownicą dla pnących roślin bądź pergolą. Przestrzeń ta powinna zostać zaplanowana w miejscu, w którym przebiegają, a najlepiej krzyżują się uczęszczane szlaki piesze (chodniki, ścieżki rowerowe). Dobrze, aby znalazł się tam mały dziedziniec, placyk bądź skwer oraz miejsca do siedzenia. No i oczywiście kilka urządzeń dla dzieci, które będą mogły się na nich bawić, a najlepiej w jakiejś mierze kształtować.

Tylko tyle. I aż tyle. Oczywiście to tylko pewien model. W Chojnicach moglibyśmy wypracować własny. Wzór Alexandra jest świetnym punktem wyjścia do takich działań. Nie tylko dlatego, że w skondensowanej formie zawiera to, co najważniejsze. Również dlatego, że wyraźnie pokazuje, iż kształtowanie publicznej przestrzeni wspólnej nie jest ani przesadnie skomplikowane, ani drogie. Zwłaszcza, gdy wykorzystać również to, co już istnieje – na przykład stare, rdzewiejące urządzenia z placów zabaw, na których wychowały się całe pokolenia chojniczan.

Przestrzeń wypełniona ludźmi i tętniąca życiem


Warto zaangażować mieszkańców. Umożliwić im czy wręcz zachęcić, aby wzięli udział w kształtowaniu przestrzeni wspólnej. Na pewno dzieci będą chciały współdecydować w tym, na czym będą się bawić czy w jakie gry grać. Współdecydowanie powinno odbywać się jednak w ramach wyznaczonych przez opracowany model. Władze bowiem nie mogą rezygnować ze swego przywileju i obowiązku kształtowania przestrzeni miejskiej.

Wyobraźmy sobie tak ukształtowaną wspólną przestrzeń publiczną na osiedlu. Skromną, ale spójną i świadomie skonstruowaną. W której odnaleźć się mogą nie tylko dzieci i ich opiekunowie, ale ludzie w każdym wieku. W której można spędzić wspólnie trochę czasu każdego dnia, ale też zorganizować zawody, lekcje czy zajęcia świetlicowe. A w porze suchej na przykład zebranie samorządowe pod chmurką. Albo występ przedszkolaków. No i oczywiście festyn osiedlowy!

Taka przestrzeń powoli przyciąga mieszkańców. Zaczyna tętnić życiem, które promieniuje i zaprasza kolejnych. A im więcej korzystających mieszkańców, tym więcej pomysłów i wydarzeń. To mechanizm kuli śnieżnej. W ten sposób ludzie mogą się poznawać, spędzać ze sobą czas, wypoczywać bądź coś kreować. Tworzą się więzi, buduje tożsamość, możliwa staje się integracja. Nie tylko ludzi, ale też przestrzeni kwartału, sąsiedztwa czy osiedla. Zwłaszcza, jeżeli w wizualnej warstwie przestrzeni wspólnej zostanie zaprojektowane coś wyrazistego. Co będzie mogło służyć jako symbol, punkt odniesienia, dominanta.

W ten sposób może zostać zahamowana dezintegracja czy dewastacja. Może powstać zalążek, wokół którego na nowo ukształtuje się przestrzeń osiedla czy kwartału. Mniej chaotyczna, bardziej uporządkowana i spójna. Przestrzeń, w której mieszkańcy będą mogli się odnaleźć, poczuć bezpiecznie czy po prostu dobrze. Z którą będą mogli się utożsamić, o którą będą chcieli dbać, a w razie potrzeby także walczyć.
(td)
--

* Christopher Alexander, Sara Ishikawa i inni: Język wzorców = A pattern language: miasta, budynki, konstrukcja. Gdańsk 2008. Przy opisywaniu wzoru przestrzeni wspólnej korzystałem również z opracowania Jaromara Łukowicza

wtorek, 24 października 2017

KULT Od Nowa



Jak dobrze, że pewne rzeczy we wszechświecie są niezmienne.
Idziesz na taki koncert KULTu, a na poprzednim byłeś z piętnaście lat temu, i jest tak samo dobrze. Albo lepiej...
Energia nie do opisania! Na scenie dziewięciu muzyków i granie na serio z górnej półki. I przekaz wciąż aktualny. Więcej niż fajna oprawa świetlisto - graficzna. Pod sceną całkiem młodzi i całkiem starzy - no i ja, powiedzmy, gdzieś pomiędzy. Autentyczna wspólnota pokoleń w ogniu :)
O muzyce trudno pisać. I w zasadzie po co. Lepiej słuchać. KULT najlepszy ever!




Idę prosto - ms.

środa, 18 października 2017

Czy Chojnice potrzebują kolejnych placów zabaw?

Nie wystarczy przypadkowo zbudowany plac zabaw, nawet z siłownią. Tylko świadomie zaprojektowana przestrzeń publiczna ma szansę powstrzymać degradację osiedli i posłużyć ich integracji. Potrzebujemy wyodrębnienia na nich pewnej części wspólnego gruntu i ukształtowania go w sposób świadomy i spójny


Chojnice nie potrzebują kolejnych placów zabaw. A na pewno nie takich, jakie powstają ostatnio. Czyli samoistnych, arbitralnie tworzonych bytów. Ogrodzonych metalowym płotem enklaw, postawionych na przypadkowym fragmencie osiedlowych błoni (np. ulica Ceynowy). Albo wciśniętych między bloki, garaże i parkingi, szczelnie wypełniających i tak już klaustrofobiczną, szczątkową przestrzeń wspólną (ulice Książąt Pomorskich, Rzepakowa). Oderwanych od kontekstu, od miejsca, w które je wrzucono.
Plac zabaw ul. Ceynowy

Na takie kształtowanie przestrzeni wspólnej nas po prostu nie stać. Zbyt wiele czasu, pieniędzy, miejsca i energii kosztuje tworzenie enklaw, które przez kilka godzin dziennie służą dzieciom w określonym przedziale wiekowym i ich opiekunom.

Dzieci potrzebują miejsc do zabawy. Ale nie tylko one. My wszyscy, mieszkańcy miasta potrzebujemy miejsc wspólnych. Przestrzeni pośredniej między naszymi domami a miejskimi placami i ulicami. Przestrzeni integrującej kwartały sąsiedzkie, osiedla i dzielnice. Integrującej mieszkańców.
Plac zabaw ul. Książąt Pomorskich

Powstrzymać zanikanie osiedli


Chojnice swą dzisiejszą pozycję zbudowały w połowie XX wieku. Dzięki wstawiennictwu Czesława Wycecha (któremu kilka tygodni temu odebrano ulicę) do miasta sprowadzono przemysł. Efektem ubocznym było powstanie osiedli z wielkiej płyty dla napływających ludzi. Dziś zajmują one znaczną część miasta. A każde osiedle jest przestrzenią dużo luźniejszą niż tradycyjna tkanka miejska – czy to średniowieczna, czy XIX-wieczna. Świetnie to widać na zdjęciach lotniczych czy w Google Earth. Zabudowa okolic Dworcowej, Piłsudskiego czy ulic wokół Starego Rynku jest zwarta i spoista. Przestrzeń osiedli natomiast ma amorficzną, nieczytelną strukturę, poprzecinaną ulicami na duże kwartały, na których porozrzucane są bloki.

To niekoniecznie musi być wada. W końcu u podstaw modernistycznej idei osiedla i bloku leżała na przykład chęć zapewnienia mieszkańcom dostępu do słońca, świeżego powietrza i zieleni. Jednak dokładnie z tego samego powodu osiedla zagrożone są dezintegracją. Obserwujemy i doświadczamy tego w Chojnicach. Osiedla powoli się rozpadają. Proces ten zaczął się pewnie już w latach osiemdziesiątych, przyspieszył wraz z początkiem transformacji, a dziś pogłębia się coraz bardziej. Poszczególne mieszkania, klatki i całe bloki wydają się być coraz bardziej zadbane. Choć i  u nas nie udało się przy ocieplaniu uniknąć choroby nazywanej przez Filipa Springera pastelozą. Oraz kutych balustrad na balkonach.

Zanika natomiast przestrzeń wspólna. Uważana chyba za niczyją. Traktowana jak psia toaleta albo parcela, z której można wykroić garaże czy kolejny parking, postawić kolejny billboard, kolejny płotek, który wygrodzi półlegalną (nielegalną?) namiastkę ogródka. Odczuwana i przeżywana chyba jako pustkowie, obszar pomiędzy miejscami, w których toczy się życie: pomiędzy mieszkaniem a węzłowymi punktami gdzieś w mieście – rynkiem, pracą, galerią handlową, przychodnią, kościołem… Jako przestrzeń pośrednia, którą chce się jak najszybciej przemierzyć.

 Wspólna przestrzeń dla wszystkich


A przecież przestrzeń pośrednia może i powinna być również czymś innym. Tkanką łączną między prywatnością domu a publicznym życiem w mieście. Miejscem, w którym można zatrzymać się i spędzić jakiś czas. Krótszy bądź dłuższy. Spotkać się, porozmawiać, pobyć poza domem. Już nie w mieszkaniu, ale jeszcze nie w mieście. Już nie w mieszkaniu, ale wciąż u siebie – swoim sąsiedztwie, kwartale, osiedlu.

Aby to stało się możliwe, nie wystarczy przypadkowo postawiona ławka, zasadzone drzewo czy posadowiony plac zabaw. Coraz częstsze budowanie siłowni zewnętrznych jest krokiem w dobrym kierunku. Ale to wciąż za mało. Potrzebujemy świadomego wyodrębnienia pewnej części wspólnego gruntu i ukształtowania go w sposób zaawansowany. Potrzebujemy uważnego, konsekwentnego i planowego tworzenia na osiedlach przestrzeni publicznej. Dla osób w każdym wieku. Również dla dzieci.

Świadomie zaprojektowana, z uwzględnieniem i udziałem mieszkańców, przestrzeń publiczna ma szansę powstrzymać degradację osiedli i posłużyć ich integracji. W różny sposób. Integrując mieszkańców, którzy będą mieli gdzie pobyć ze sobą poza domem. Ale też miejsca takie mogą być zalążkiem, wokół wykrystalizuje się osiedle, które będzie czymś więcej niż zbiorem bloków stojących między ulicami, parkingami i rachitycznymi kawałkami zieleni.

Jak to zrobić? O tym w kolejnym wpisie. Już niedługo :)
(td)

poniedziałek, 16 października 2017

Nominacja do nagrody Kotarbińskiego

Z radością zawiadamiam Was, że książka "Język w refleksji teoretycznej. Przekroje historyczne", którą wraz z prof. Andrzejem Bogusławskim współtworzyłam, została nominowana do Nagrody Kotarbińskiego, promującej literaturę humanistyczną.




O nagrodzie pisze się tak:
"W czasie, gdy rynek i ekonomia odgrywają tak dużą rolę, Uniwersytet Łódzki pragnie podkreślić [...] znaczenie humanistyki i humanistów zarówno w badaniach akademickich, jak i w kształtowaniu otwartego społeczeństwa, wzorców postępowania czy krytycznego odbioru kultury."

Cele przyświecające fundatorom nagrody są, przynajmniej częściowo, zbieżne z celami Fundacji Zarzewie.

Napiszę jeszcze kilka słów o samej książce.

Przede wszystkim po raz kolejny serdecznie dziękuję prof. Bogusławskiemu za zaproszenie mnie do współpracy. Korzyści poznawcze płynące dla mnie z 4 lat intensywnych studiów nad sprawami mowy ludzkiej w dyskusji z nim nie mają ceny. Powiem tylko jedno: w ich wyniku zapoznałam się ze wschodnimi tradycjami myślowymi (przede wszystkim indyjską i chińską) - co w sposób niewypowiedziany poszerzyło moje horyzonty i pozwoliło inaczej i głębiej spojrzeć na tradycję rodzimą: europejską, chrześcijańską i tę, która się od chrześcijaństwa dystansuje.

Muszę jednak dodać, że sytuacja naszej książki jest bardzo szczególna. W wyniku różnych okoliczności udało się ją wydać  tylko w 100 egzemplarzach i praktycznie bez opracowania edytorskiego. Książki nie ma w sprzedaży, a biblioteki, które ją dostały, w większości jeszcze nie udostępniły jej czytelnikom.

Mimo to z inicjatywy prof. Jerzego Bańczerowskiego i prof. Władysława Zabrockiego zorganizowano w listopadzie 2016 roku w Poznaniu sympozjum poświęcone tej książce - merytorycznie bardzo nośne. Jego wyniki powinny zostać uwzględnione w porządnej edycji książki.

I to jest sedno sprawy: powinna powstać porządna edycja tej książki. To jednak wymaga poważnych nakładów na rozbudowane prace redakcyjne, uwzględniające wielowątkowe konsultacje merytoryczne.

Nominacja do Nagrody Kotarbińskiego może być w tej sytuacji szansą na pojawienie się tej pożądanej nowej edycji. Trzymajcie kciuki!

(ed)