środa, 15 kwietnia 2020

Czego brakuje w edukacji online? Albo o otwieraniu się na siebie w relacji nauczyciela i ucznia

Od połowy marca jesteśmy - my, nauczyciele, rodzice i dzieci - w bardzo dziwnej sytuacji. Tę dziwną sytuację stosunkowo łatwo jest opisać: siedzimy w domach, nauczyciele przekazują dzieciom online treści i zadania (na różne sposoby: w formie wykładów, w formie spotkań na skype albo zoom albo czymś jeszcze innym, albo w formie obrazowo-pisemnej - możliwości jest naprawdę dużo, internet obfituje w dobre materiały). Łatwo tę sytuację opisać, a mimo to trudno przewidzieć, jakie będzie ona miała skutki.Owszem, dla wielu osób w Polsce edukacja domowa - realizowana przez rodziców - nie jest niczym nowym. To nie jest jednak ta sytuacja: w edukacji domowej rodzic od początku do końca jest nauczycielem z wyboru. W naszej obecnej sytuacji dzieci i rodzice są nieprzyzwyczajeni do tego układu ról; zwłaszcza rodzice nie wybrali roli nauczyciela dobrowolnie. Skąd jednak konieczność objęcia roli nauczyciela przez rodziców, skoro nauka odbywa się online?

Twierdzę, że edukacja online - nie tylko w naszej obecnej sytuacji - z pewnego ważnego względu nie zastąpi zwykłej nauki w osobistym - cielesnym - kontakcie dziecka z nauczycielem. I nie dotyczy to tylko dzieci w wieku przedszkolnym (tu rzecz jest oczywista); dotyczy także młodzieży, w przypadku której mogłoby się wydawać, że edukacja online jest ok. Ten wzgląd, o który mi chodzi, można opisać tak: dziecko i młody człowiek jako pełne osoby chłoną świat całym sobą, wielowymiarowo, przede wszystkim w działaniu, wartościowaniu i odczuwaniu ("to jest ciekawe", "to jest smaczne", "to się nadaje do czegoś", "to mi się podoba" itd.). To sprawia, że nauka nie jest tylko "wkładaniem do głowy treści" (dobrze wiemy, że dziecko, kiedy się rodzi, nie jest tabula rasa, Locke się mylił). Czy w edukacji online to wszystko jest możliwe (nawet w spotkaniach na zoomie)?

By Was przekonać, o jak poważną sprawę chodzi, przytaczam fragmenty tekstu Edith Stein, filozofa i pedagoga-praktyka. Jako filozof-fenomenolog Stein zajmowała się różnymi sprawami, ja jednak cenię najbardziej jej badania nad stosunkiem między wyrazem (gestami, mimiką itp.) i uczuciami. Ich wyniki zawarła ona przede wszystkim w swojej wczesnej książce "O zagadnieniu wczucia" (polski przekład z 1988 r. moim zdaniem jest do poważnej korekty).

Edith Stein była uczennicą i asystentką Husserla, potem została karmelitanką, zginęła jako Żydówka w Oświęcimiu.
Fragmenty są o relacji między nauczycielem a uczniem z jej późniejszej książki (ostatecznie zatytułowanej "Byt skończony a byt wieczny"; praca miała być podstawą jej habilitacji - habilitacja nie doszła do skutku, bo Stein była kobietą i nawet jej nauczyciel, Husserl, był z tego powodu przeciwny jej staraniom u uzyskanie stopnia). Ten fragment pozwala posmakować pisania Edith Stein w jego najlepszym wydaniu :)


"Wszelkie wzajemne obcowanie osób ludzkich opiera się na cielesnym wyrażaniu życia wewnętrznego ('wyrażanie' trzeba tu brać w znaczeniu najszerszym, oznaczające każde dobrowolne czy mimowolne uzewnętrznienie). Ale cielesny wyraz jest bramą, która prowadzi do wnętrza [...]. W rzetelnym stosunku ucznia do nauczyciela uczeń nie bierze od nauczyciela tylko tego, co wyrażają słowa nauki, niezależnie od życia osobowego mówiącego. Same słowa, ton mowy, mimika - [...] wszystko, co obejmujemy terminem 'wyraz' - pozwala uczniowi wejść w osobowe życie nauczyciela, w nieznany mu dotąd świat ducha. I tak przeżywa on cudze życie, jest nim wypełniany i kształtowany i w granicach swych zdolności i woli przyjęcia - przemienia je we własne istnienie [...]. Może się to dokonać w różny sposób i z rozmaitym skutkiem. Samodzielny, śmiały i żądny wiedzy umysł podchodzi do innych ludzi jak zdobywca. Stara się zawładnąć ich światem duchowym, wziąć z niego, co mu odpowiada, i dzięki temu wzrastać. Co mu zaś nie odpowiada, odrzuca. Inaczej duch słaby o małej żywotności; daje on wbrew swej woli się porwać i zawładnąć przez życie silniejsze. Może on być przez nie niesiony bez osobistego zaangażowania i bez rozwijania go w skierowaniu na siebie. Może też zostać przez nie przytłoczony i niezdolny do rozwoju życia własnego."

Tutaj nasuwa się pytanie. W oczywisty sposób Stein nie pokazuje w tym miejscu różnorodności charakterów i przede wszystkim wrażliwości, a tylko wyróżnia dwa typy dla przykładu. Są przecież także po prostu duchy wrażliwe, choć wcale nie słabe. Pytanie nasuwa się takie: jak działać, by "duch słabszy" nabrał sił albo odnalazł w sobie siłę. Może tworząc przestrzeń bezpieczeństwa emocjonalnego i szacunku (m.in. przez poważne traktowanie obowiązujących zasad i pokazanie, że sam nauczyciel nie jest - mimo swego wyjątkowego statusu - z ich stosowania wyłączony)? Także szacunku dla chwilowych ograniczeń? Czy to wystarczy?

Stein pisze dalej tak:

"Oczywiście rodzaj i miara przyjęcia zależy nie tylko od przyjmującego, lecz także od dającego; od tego, czy daje on skąpo, czy też pozwala bez ograniczeń czerpać ze swej wiedzy, z osobistej postawy, siły i właściwości; i czy jego udzielenie siebie jest zdobywaniem drugiego człowieka, czy [...] oddaniem."

Co to znaczy tutaj "dawać skąpo"? Wydaje mi się, że skąpo daje ten, kto nie jest autentycznie przekonany do tego albo autentycznie zainteresowany tym, czego uczy. Dziecko czuje, że w tym, co dostaje nie ma głębi, i nie wierzy. A jeśli nie wierzy, to nie przyjmuje...
I druga zasadnicza rzecz: "zdobywanie albo oddanie". O co właściwie chodzi? Chodzi moim zdaniem o to, kto jest w centrum uwagi tzn. czy nauczyciel koncentruje się na sobie (jaki jest mądry, ile wie, na podziwie, jaki chce wzbudzić albo też np. na swoich lękach) czy na dziecku (czy potrafi patrzeć na dziecko, jak na kwiat, który się rozwija - ze spokojem i zachwytem). Od razu powiem uczciwie, że to nie jest prosta alternatywa, a raczej sprawa przewagi: które nastawienie przeważa.

I wreszcie kwestia zasadnicza. Wolność:

"Obustronne otwieranie i zamykanie się jest sprawą wolności. Nie jesteśmy bowiem bezbronnym łupem tego, co działa na nas z zewnątrz poprzez zjawiska wyrazu, ani też ofiarą wszystkiego tego, co w nas żyje. Udzielanie i przyjmowanie z [...] osobowego życia zostało pozostawione naszej wolności. Owoc tego jest zjawiskiem duchowym: współżyciem osób, wzrostem i kształtowaniem jednostki, a także tworzeniem wspólnoty."

Nawet dziecko nie jest łupem, choć pod wieloma względami jest może bardziej bezbronne - ma ono wolność dysponowania sobą, którą wyraża przede wszystkim, nie zgadzając się na różne sytuacje (im mniejsze dziecko, tym bardziej emocjonalnie i bezpośrednio wyraża tę niezgodę), ale także panując wreszcie nad wyrażaniem swoich emocji. Naszym zadaniem jest uczyć korzystania z tej wolności w taki sposób, by mogła zaistnieć wspólnota.

[Wszystkie przytoczone fragmenty pochodzą z książki E. Stein "Byt skończony a byt wieczny", tłum. I.J.Adamska OCD, Poznań 1995, ss. 419-420.]

(ed)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz