poniedziałek, 31 grudnia 2018

Noworocznie z Martinem Buberem

Kochani!

Dużo się działo w ostatnim czasie. Było kilka ciekawych wydarzeń, o których nie udało nam się napisać. Tomek działał w Gdyni we współpracy z Fundacją Miejsce Tworzenia, była tegoroczna Polska na Kozetce w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku, którą już po raz drugi współorganizowaliśmy, znakomite w tym roku Chojnickie Dni Tischnerowskie m.in. z Wojciechem Bonowiczem, Krystyną Ablewicz, Jarosławem Jagiełłą i stałymi już, naprawdę niemniej znakomitymi, gośćmi (dla mnie bardzo ważne osobiście było wystąpienie Miłosza Hołdy o etyce prawdy i epistemologii rozumu politycznego, ale nie tylko). Było też kilka niemniej ważnych spotkań roboczych. Wszystkie te wydarzenia miały przede wszystkim wymiar spotkania i zrobienia czegoś razem: wspólnej próby zrozumienia uwarunkowań albo stworzenia czegoś, co da wyraz wspólnym potrzebom.

Sobie i Wam życzę w Nowym Roku dalszych intensywnych i zwyczajnie ludzkich (ludzkich w sensie, który stanie się za chwilę jasny) spotkań. Takie są zawsze owocne. I prowadzą do zwykłego ludzkiego spełnienia, możliwego już tu, choć czasem (a może zawsze?) okupionego długimi nocami niezrozumienia i zwątpieniem.




Dołączam z tej okazji fragment jednego z tekstów Martina Bubera:

Wolność […] kocham jej rozbłyskującą twarz: rozbłyskuje w ciemnościach i gaśnie, ale chroni serce. Jestem jej oddany, zawsze gotów do walki o nią. O rozbłysk trwający tylko tyle, ile oko wytrzyma. O rozkołysanie cugli, które zbyt długo pętały i zbyt mocno zesztywniały. Lewą dłoń podaję buntownikom, a prawą heretykom: naprzód! Ale im nie ufam. Potrafią umierać, ale to nie wystarczy. Kocham wolność, ale w nią nie wierzę. Jak można w nią wierzyć, gdy się widziało jej twarz! Ta twarz to błysk wszechznaczeń – wszechmożliwości. O tę wszechmożliwość walczymy ciągle od nowa, od zarania, zwycięsko i daremnie.
Można zrozumieć, że w czasach, w których wszystkie tradycyjne więzi, wypaczając się, zakwestionowały swoją moc, dążenie do wolności urosło ponad miarę, że odskocznię traktuje się jakby była celem, dobro funkcjonalne – jakby było dobrem substancjalnym. Rozwlekłe narzekania na eksperymenty z wolnością to nonszalancki sentymentalizm; być może tak to musi być, że w tym momencie bez kompasu wielu ludzi rzuca swoje życie na szalę, by się dowiedzieć, w jakim wymiarze się poruszamy i co mamy obrać za cel. Ale właśnie swoje życie! Taki eksperyment, zrobiony, to jest karkołomne ryzyko, to jest coś bezspornego; coś także przedyskutowanego w pomysłowych wyjaśnieniach, wyznaniach i wzajemnych problematyzacjach, przedyskutowanego na miał, to jest zgroza rozkładu. Tym, którzy kładą życie na szali, w pojedynkę lub we wspólnocie, pozwólcie na skok, pozwólcie na krok w migocącą pustkę, w której giną zmysły i poczucie sensu, albo ponad nią w przetrwanie; nie wolno im jednak robić z wolności twierdzenia i programu. Wyzwolenie od więzi to los; nosi się je jak krzyż, nie jak kokardę. Uświadommy sobie, co to naprawdę znaczy wyzwolić się od więzi: to znaczy, że miejsce odpowiedzialności dzielonej z wieloma pokoleniami zajmuje odpowiedzialność całkowicie osobowa. Życie oparte na wolności to jest odpowiedzialność osobowa albo patetyczna poza.
Nazwałem tę moc, która jako jedyna może dać pustej wolności oparcie, migotliwej, krążącej w kółko – wskazać kierunek. W nią wierzę, jej obrońcom ufam.
To kruche życie między narodzinami i śmiercią może wszak znaleźć spełnienie: jeśli jest rozmową. Kiedy przeżywamy coś, doświadczamy czegoś, pojawia się inicjacja rozmowy; kiedy myślimy, mówimy, działamy, tworzymy, wpływamy możemy to robić w odpowiedzi. Najczęściej wszakże nie słyszymy, że coś zostało zainicjowane, albo próbujemy tę inicjację zagadać. Kiedy jednak dociera do nas słowo i odpowiadamy na nie, wtedy na tym świecie pojawia się ludzkie życie, choćby było nie wiem jak kruche. 
(M. Buber "Ueber das Erzieherische", w: Werke, 1. Band, Heidelberg - Muenchen 1962, ss. 796-797)

(ed)

czwartek, 8 listopada 2018

Spotkanie robocze przed polsko-niemieckimi warsztatami artystycznymi dla młodzieży

Niewiele mam wspólnego ze sztuką: namalowałam w życiu parę obrazków, mam dość określony smak w tej dziedzinie, kilku ulubionych klasyków (Gauguin, Chagall, Munch...). Zajmuję się teorią języka i komunikacji, także w praktyce uczę skutecznej komunikacji. No i przekładam (może tym jestem najbardziej – tłumaczką).



Niedawno okazało się jednak, że pod wieloma względami naprawdę niewiele wiem o sztuce :). Przynajmniej w wymiarze praktycznym – to, co mam na koncie, to kilka lektur (wśród nich może dla mnie najważniejszy tekst o sztuce „O źródle dzieła sztuki” Heideggera, najważniejszy, bo próbuje przejaśnić stosunek sztuki do prawdy jako nieskrytości). Tym ciekawiej było towarzyszyć artystom – jako tłumaczka – w dyskusjach o materiałach potrzebnych do wykonania linorytów, drzeworytów… Dawno tak dużo się w tak krótkim czasie nie dowiedziałam :)

Hubertus, Tanja, Ela i ja w czasie pierwszego spotkania roboczego



To towarzyszenie ludziom sztuki miało miejsce w kontekście planowanego wydarzenia, które mieści się w formule dialogu. I to już jest, jak najbardziej, moja domena. Od jakiegoś czasu w horyzoncie moich działań pojawia się bowiem „dialog” (filozofia dialogu, podręcznik do historii pisany w dialogu przez autorów polskich i niemieckich, kontakt z pewnym indologiem, który bada indyjską filozofię dialogu). 

Hubertus, Tanja i Bernd w czasie spotkania w ratuszu
 


15 i 16 października gościliśmy w Chojnicach trójkę osób, które zaangażowały się w przygotowanie niemiecko-polskich warsztatów plastycznych dla młodzieży stąd i z Emsdetten – miasta partnerskiego Chojnic. W spotkaniach roboczych uczestniczyli Hubertus Jelkmann (artysta i nauczyciel sztuki), Tanja Holthaus (nauczycielka), Bernd Lohmann (ze Stowarzyszenia Partnerstwa Miast w Emsdetten), Ela Jakubowska (artystka i animatorka zajęć plastycznych, Fundacja Inspiria), Radek Krajewicz (dyrektor Centrum Kultury w Chojnicach) i ja (Fundacja Zarzewie).



Warsztaty mają się odbyć w Chojnicach, w kwietniu 2019 r. Chcemy, żeby młodzi ludzie wspólnie wykonali kilka prac, które przedstawią Chojnice. I żeby się spotkali, poznali, pobyli ze sobą… 

Kamienica na rogu Dworcowej i Alei Brzozowej
 


Wymyśliłam i zrealizowałam projekt „Moje miejsce we wszechświecie”, przeprowadzony w Człuchowie i w Lichnowach k. Chojnic. Ten projekt to jest jednak coś zasadniczo innego – ze względu na poziom artystyczny, który zapowiada się wysoko, i ze względu na międzynarodową formułę :)



Hubertus Jelkmann, który wcześniej znał i rysował Chojnice tylko ze zdjęć, powiedział, kiedy stanął w mieście: „Tak sobie tego nie wyobrażałem, wszystko jest o wiele większe, jest bardziej miejsko”. Później jeszcze dziwił się, także przy mnie, że Chojnice mają mniej więcej tylu mieszkańców, co Emsdetten. Bo są tu akcenty naprawdę wielkomiejskie, są ślady dawnej wielokulturowości miasta…

Kamienica przy Piłsudskiego


Ciekawą rzeczą było dla mnie obserwować Hubertusa, który ogląda miasto. Rzadko się widzi takie oglądanie. Wydawało się, że chce zajrzeć, a może nawet zagląda pod powierzchnię rzeczy albo że rzeczy same go zagadują, przemawiają do niego. Znam jeszcze tylko jednego człowieka, który – inaczej – zagląda pod powierzchnię rzeczy.



Spotkanie było bardzo owocne, otworzyły się ciekawe perspektywy. Udało nam się wspólnie przyjąć ramową koncepcję warsztatów (co do techniki wykonania prac podążyliśmy za jedną z propozycji Hubertusa) i ustalić, co będzie konieczne do zrobienia wcześniej (np. oswojenie młodzieży, która ma wziąć udział w warsztatach, z technikami pracy, które będą stosowane). Dzięki Eli udało się nam ustalić, co zrobić, żeby nie przytłoczyła nas presja wytworzenia określonych rezultatów, żeby nie utracić wymiaru spotkania. Bardzo otwarcie, ale i dojrzale (tzn. przyjmując wiele, ale wskazując też na ograniczenia) do naszego przedsięwzięcia podszedł Radek – naprawdę właściwy człowiek na właściwym miejscu :). Tanja i ja zgodziłyśmy się co do tego, że nie można dzieci przytłoczyć historią miejsca; byłam pod dużym wrażeniem jej świadomości pedagogicznej. Z takim teamem naprawdę chce się coś robić.

Spotkanie w pracowni plastycznej Centrum Kultury
Dla mnie osobiście ważnym doświadczeniem było doświadczenie mediatorki, tzn. kogoś, kto jest pomiędzy tymi, którzy chcą coś zrobić razem (zrobić to tak, żeby łączyć, być mostem, a nie dzielić) – nie tylko jako tłumaczki. Najbardziej cieszy mnie jednak otwartość, jaką umieliśmy okazać, i uważność, z jaką potrafiliśmy siebie słuchać.



Miłym akcentem wieńczącym była kolacja, na którą zaprosili nas przedstawiciele Urzędu Miasta w Chojnicach: Asia Gappa i Robert Wajlonis. Asia zadbała także o pokazanie gościom miasta od strony inwestycji i historii.

Hubertus i Tanja z Asią Gappą, Marleną Pawlak (konserwator zabytków) i Andrzejem Ciemińskim (miejskim architektem)
Po wyjeździe przyjaciół z Niemiec rozpoczęły się w Chojnicach Dni Tischnerowskie. Napiszę o nich osobno. Tu jednak, już teraz nawiązując do nich, przywołam słowa Tischnera (choć przypomina się też Stachura): „Dla każdego jest miejsce pod słońcem. Aby się porozumieć, wystarczy zrozumieć. Aby zrozumieć, potrzeba trochę dobrej woli i chwili czasu. Zdumiewające jest jednak to, że tego niewiele brakuje.” Tak, brakuje niemal wciąż i niemal na każdym kroku. Nie zabrakło podczas naszych spotkań :)



Dziękuję wszystkim jego uczestnikom.




Wszystkie zamieszczone tu zdjęcia zrobił Bernd Lohmann; dziękuję za możliwość ich udostępnienia. Tu można przeczytać relację ze spotkania zamieszczoną na stronie Stowarzyszenia Partnerstwa Miast z Emsdetten.



Dziękuję też Ani Sundsteigen za przetłumaczenie tego tekstu na angielski.

***

I do not have much in common with art: in my life I have painted a few pictures, I have specific taste in this field, several favorite classics (Gauguin, Chagall, Munch ...).

I deal with the theory of language and communication, I also teach effective communication in practice. Well, I also translate (and maybe that is who I am the most - a translator).



Recently, however, it turned out that I really do not know that much about art :). At least in the practical dimension - what I have in my account is a few readings

(among them, the most important text for me about the art "The origin of the Work of Art" by

Heidegger - the most important one, because it tries to clear the relationship between art and truth as unconcealment [Unverborgenheit]). So it was even more interesting to accompany the artists - as a translator - in discussions about materials needed to make linocuts, woodcuts ... It is been a while since I have learnt that much in such a short time. :)



This accompanying people of art took place in the context of the planned event, within the dialogue formula. And that is eventually my domain. For some time now, in the horizon of my actions appears “a dialogue" (philosophy of dialogue, history handbook written in a form of a dialogue by Polish and German authors, contact with an indologist who researches the Indian philosophy of a dialogue).



Recently (15/16th October) we hosted in Chojnice three guests who were involved in

preparation of German-Polish art workshops for young people of Chojnice and Emsdetten - the twin city of Chojnice. In working meetings participated: Hubertus Jelkmann (an artist and an art teacher), Tanja Holthaus (a teacher), Bernd Lohmann (from the Association of Towns Partnerships in Emsdetten), Ela Jakubowska (an artist and an animator of an art classes, Inspiria Foundation), Radek Krajewicz (a director of the Cultural Center in Chojnice) and me (Zarzewie Foundation).



The workshops are to take place in Chojnice, in April 2019. The goal of the event is to get Polish and German young people together and to perform some works that present Chojnice. But we also want them to simply meet each other, to stay with each other …



In the past I invented and carried out the project "My place in the universe" in

Człuchów and in Lichnowy near Chojnice. This project, however, is something fundamentally different - due to the artistic level that promises to be high, and because of its international formula :)



Hubertus Jelkmann, who previously knew and drew Chojnice only from photographs, said

when he stood in the city: "I did not imagine it, everything is so much bigger,

it's more urban." Later he seemed surprised that Chojnice had more or less as many inhabitants as Emsdetten. There are indeed the big city accents here and traces of the former multiculturalism of the town …



It was an interesting experience for me to observe Hubertus, when he was sightseeing the town. Rarely one can see such a sightseeing. It seemed like he wanted to look, and maybe even looked under the surface of things, or that things themselves talk to him, speak to him. Previously I knew yet only one man who looks under the surface of things like that.

The meeting was very fruitful, interesting perspectives were opened. We managed to

jointly adopt the framework concept of the workshops (as to the technique of carrying out the works we followed one of Hubertus' proposals). We also decided what is necessary to be done earlier (ex.: to familiarize young people, who are to take part in workshops, with the technics of the work that will be used). Thanks to Ela, we were able to determine what to do, not to we get overwhelmed by the pressure of producing certain results, not to lose the dimension of the meeting. Very openly, but also mature (i.e., opening the space for our actions, but also pointing to the limitations) Radek approached our undertaking - really the right man in the right place :). Tanja and I agreed that we shall not let children to get overwhelmed with the history of the place; I was very impressed with her pedagogical awareness. With such a team, you really want to do something.



For me personally the experience of a mediator (so my role was not simply to be a translator), i.e. someone, who is between those who want to do something together (to do something to connect, to build a bridge, instead of dividing), was very important. What pleases me the most is the openness, we could show one to another as well as the mindfulness with which we could listen to each other.



A nice highlight of the event was a dinner we got invited for by the representatives of the

City Hall in Chojnice: Asia Gappa and Robert Wajlonis. Moreover Asia took care of showing the city from the investment and the historical side to our guests.



After the departure of our German friends, the Tischner Days began in Chojnice.

I will write about them separately. Here, however, referring to them now, I will call for words of Tischner (though Stachura is also reminded): "There is a place for everyone under the sun. In order to communicate, it is enough to understand. To understand, some good will is needed and a moment of time. It is amazing, however, that this not much is still missing." Yes, missing almost all the time and almost everywhere. But it was not missed during our meeting :)



I would like to thank to all its participants.



All the presented photographs were taken by Bernd Lohmann. I am grateful for being able to use them. Here you can read the report from the meeting that was published on the website of Partnership of the Cities Society from Emsdetten.



And I thank Ania Aundsteigen for the English translation of this text.

(ed)




środa, 31 października 2018

"Jak obudzić sens życia. Dobre praktyki w profilaktyce samobójstw dzieci i młodzieży" Warszawa 2018r.

12 października br. w Warszawie wzięłam udział w konferencji "Jak obudzić sens życia. Dobre praktyki w profilaktyce samobójstw dzieci i młodzieży", którą zorganizowała Fundacja Zobacz JESTEM. Jej działaniem zainteresowałam się w 2016 roku, kiedy wystartowała Ogólnopolska Kampania Zobacz... ZNIKAM na rzecz zapobiegania samobójstwom wśród dzieci i młodzieży. Wówczas zostałam Ambasadorem tej kampanii a jej idee promuję w swoich działaniach profilaktycznych.
W czasie konferencji wysłuchałam dziesięciu wykładów, co dla mnie ważne – w większości wygłoszonych przez praktyków. Ludzie, którzy na co dzień zajmują się problematyką samobójstw podczas wystąpień dzielili się swoim doświadczeniem i wiedzą. 

Jako pierwszy mówił Ryszard Jabłoński, współzałożyciel Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego, który szukał odpowiedzi na pytanie "Co skłania młodych ludzi do zachowań samobójczych"? W latach 2014-2016 prelegent prowadził szkolenia nt. zapobiegania samobójstwom i okaleczeniom w ramach Rządowego programu Bezpieczna i Przyjazna Szkoła. Szkolenia nie są kontynuowane, choć taka potrzeba bez wątpienia istnieje. To wynika również z moich doświadczeń.
Szczególnie zaciekawił mnie wykład Klaudii Siwek, współautorki książki, o której pisałam tutaj. Temat "Depresja u młodzieży – obraz i profilaktyka jako forma zapobiegania samobójstwom" został przedstawiony bardzo rzeczowo i szeroko. Mnie pozwolił usystematyzować wiadomości, które już mam, ale też poszerzył moją wiedzę o zagadnienia związane z funkcjonowaniem dziecka chorego na depresję w środowisku szkolnym. Klaudia Siwek, psycholog i psychoterapeutka, która od kilku lat jest zawodowo związana z Oddziałem Psychiatrii Dziecięcej w Józefowie, dała w tym zakresie nauczycielom i pedagogom konkretne wskazówki. A na co wszyscy powinniśmy zwracać uwagę w życiu codziennym młodzieży? Między innymi na budowanie pozytywnych relacji i przeciwdziałanie perfekcjonizmowi.



Tematem interwencji kryzysowej w sytuacji zagrożenia życia zajęła się Karolina Robak, która skoncentrowała się na stronie prawnej. Ewa Odachowska, psycholog, pedagog i psychotraumatolog omawiała aspekty psychologiczne interwencji kryzysowej w przypadku próby samobójczej.
Nie zabrakło informacji jak wesprzeć środowisko rówieśnicze i rodzinę w obliczu śmierci samobójczej. Mówiła o tym Renata Chronowska, prowadząca grupę wsparcia dla osób, których bliscy popełnili samobójstwo oraz dla rodziców dzieci, które się okaleczają czy podejmują próby odebrania sobie życia. Zaś Małgorzata Łuba tłumaczyła, jak możemy wpierać młodych ludzi po próbach samobójczych. Dowiedziałam się między innymi, jak przygotować koleżanki i kolegów ucznia, który wraca do szkoły po tym, jak próbował popełnić samobójstwo. I co zrobić, aby pomóc w tej sytuacji i jemu i klasie. Cenne podpowiedzi i rady.
Na temat kulturowych zagrożeń w kontekście samobójstw mówiła Halszka Witkowska, pomysłodawczyni tegorocznej kampanii społecznej "Życie warte jest rozmowy".
A jak tworzyć programy profilaktyczne wyjaśniała Aleksandra Wzorek związana z Instytutem Edukacji Pozytywnej.

Samobójstwa online – aspekty kryminalistyczne i kryminologiczne to temat, który zreferował prawnik Andrzej Gawliński. Zaciekawił mnie przede wszystkim ze względu na nowe technologie, które leżą też w moim zainteresowaniu. Okazuje się, że mamy już do czynienia ze zjawiskiem Cybersuicydologii, bo w wirtualnym świecie problematyka samobójstw znalazła swoją niszę. Mało o niej wiemy. Czasem w ogóle nie jesteśmy świadomi, jak duże znaczenie odgrywa sieć w przygotowaniu do samobójstwa, czy inspirowaniu do jego popełnienia. Andrzej Gawliński, będąc online, właśnie to zjawisko bada, a swoimi odkryciami zechciał się podzielić.
A co z samobójstwem mają wspólnego Królik Bugs albo Tom i Jerry? Jak się okazuje sporo, co udowodnił student i japonista Sebastian Różycki. Przede wszystkim jednak zwrócił uwagę, że kreskówki dla dzieci to przestrzeń lekceważona przez nas, dorosłych w kontekście impulsów autodestrukcyjnych. Właśnie w filmach animowanych, między innymi Disneya, bohaterowie próbują lub dokonują samobójstwa – to takie śmieszne sceny strzelania sobie w łeb, rzucania się pod auto czy wieszania na drzewie. Medium młodszym od filmu, ale mocniej angażującym, bo interaktywnie - są gry. Ich potencjał przekazu medialnego jest ogromny. Warto znać ten negatywny. Jednak w sensie profilaktycznym mamy szansę wykorzystywać go pozytywnie, choćby tworząc odpowiednie scenariusze gier. Sebastian Różycki dziękował organizatorom za to, że zaprosili Jego – studenta, do wygłoszenia wykładu. Ja – słuchacz uważam, że to był strzał w dziesiątkę, a prelegentowi wróżę świetlaną przyszłość konferencyjną. Nie dość, że ciekawie to jeszcze piękną polszczyzną.

Podsumowując, bardzo czekałam na to wydarzenie. Mało jest możliwości dokształcania w problematyce samobójstw, a szczególnie w tej formie. Jak pisałam wcześniej – nie do przecenienia jest korzystanie z doświadczeń praktyków. Na tym mi zależy i tego mi potrzeba w tym, co robię. Poza tym, poznaję ludzi, o których potem mówię podczas szkoleń, powołując się na wyniki badań, które prowadzą czy ich praktykę. To buduje zainteresowanie i zaufanie.
I poza wszystkim, dobrze jest spotkać w jednym miejscu tyle osób, które, podobnie jak mnie, zajmuje temat profilaktyki samobójstw. Które uważają, że jest ważny i warty działania. Ja też nie mam co do tego wątpliwości. Bardzo lubię to, co robię. Cieszę się z każdego kolejnego szkolenia, które przygotowuję i prowadzę. Ale najczęściej działam w pojedynkę. Ten tłum ludzi dodał mi energii. I wsparcia – a to każdemu jest potrzebne :)
Była to pierwsza konferencja na temat profilaktyki samobójstw, którą zorganizowała Fundacja Zobacz JESTEM, ale mam nadzieję nie ostatnia. Szczerze zachęcam organizatorów do kontynuowania tej inicjatywy. Dużo dobrego się wydarzyło, i dużo dobrego pójdzie w świat, że taką metaforą na koniec zasunę.
Pozdrawiam Organizatorów, Prelegentów i Uczestników Konferencji. Do zobaczenia za rok?


piątek, 26 października 2018

Sprawozdanie merytoryczne za rok 2017

Złożyliśmy sprawozdanie merytoryczne z naszej działalności w roku 2017. Oto ono:

Działania zrealizowane i zdarzenia prawne o skutkach finansowych w roku 2017:

a) realizacja projektu warsztatów „Ja i mój głos”, poprowadzonych przez dr Joannę Zauchę; warsztaty odbyły się 26.03.2017 w II LO w Chojnicach.

b) 26.03.2017: przyjęcie darowizny wysokości 82 zł.

c) 14.10.2017-15.12.2017: realizacja projektu „Wyposażenie młodej organizacji pozarządowej w sprzęt komputerowy” w ramach funduszu Akumulator Społeczny, dotacja 2700 zł.; 

d) grudzień: w ramach pracy społecznej (20 h) organizacja szkoleń dla nauczycieli pt. „Samobójstwa wśród dzieci i młodzieży” w szkołach podstawowych w Chojnicach;

e) marzec i maj: w ramach pracy społecznej (5 h) realizacja projektu „Pismo wczoraj i dziś, daleko i blisko” w Szkole Podstawowej nr 120 w Warszawie;

f) październik – listopad: partnerstwo w organizacji Warsztatu Obywatelskiej Refleksyjności „Polska na kozetce”, który odbył się 25.11.2017 r. w Gdańsku w Europejskim Centrum Solidarności.

g) październik – grudzień: w ramach pracy społecznej (ok. 60 h) analiza dostępnych w internecie form zorganizowanej samopomocy takich jak fora internetowe dla osób z zaburzeniami osobowości.

h) przez cały rok 2017: praca społeczna przedstawiciela Fundacji Zarzewie w komitecie rewitalizacyjnym w Chojnicach.

i) styczeń – czerwiec 2017: partnerstwo w projekcie „Ćwiczenia z myślenia”, realizowanego w Sołectwie Lichnowy k. Chojnic;

j) czerwiec – grudzień: w ramach pracy społecznej (20 h) realizacja projektu „Moje miejsce we wszechświecie” w Człuchowie i Lichnowach k. Chojnic;

k) luty – czerwiec: partnerstwo w projekcie „Z książką o myślach i emocjach”, realizowanego w szkole podstawowej w Człuchowie;

l) październik: partnerstwo w organizacji Chojnickich Dni Tischnerowskich, które odbyły się 24-25.10.2017 r. oraz w warsztatach filozoficznych dla dzieci w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Chojnicach, które nawiązywały do ChDT.

m) przez cały rok 2017: prowadzenie bloga www.zarzewie.blogspot.com, który służy promowaniu wyszczególnionych wyżej celów Fundacji Zarzewie i informowaniu o jej działalności.

Po raz kolejny serdecznie dziękujemy wszystkim, którzy nas wspierali i nadal wspierają :) 

Razem możemy więcej!



(ed, mż)

piątek, 5 października 2018

A planowaliście?

Z takim pytaniem spotykają się niekiedy oczekujący – kolejnego, zwykle – dziecka. Pytanie to może być odebrane jako niestosowne z kilku względów i nie wszyscy pozwoliliby sobie na jego zadanie. Po pierwsze, dotyczy ono sfery osobistej, intymnej. Po drugie, sytuacja, gdy dziecko jest chciane i oczekiwane, uważana jest za lepszą niż niespodziewana ciąża, odpowiedź „Nie” może się zatem okazać kłopotliwa. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na inną jeszcze związaną z tym pytaniem trudność. Otóż nie zawsze łatwo jest dać na nie jednoznaczną odpowiedź.


Teoretycznie bowiem możliwe są – jak zawsze – dwie krótkie, proste i jasne odpowiedzi: „Tak” lub „Nie”. Problem w tym, że nie nazywają one dobrze niektórych sytuacji. Jeśli bowiem odpowiedź brzmi „Tak, planowaliśmy”, to rozmówca wysnuje z niej wniosek, że zrobiliśmy coś, czego zazwyczaj nie robimy, w tym właśnie celu, by do poczęcia doszło, tzn. podjęliśmy współżycie w okresie płodnym względnie zaniechaliśmy stosowania antykoncepcji; jeśli zaś odpowiemy, że nie planowaliśmy, zrozumie, że staraliśmy się unikać poczęcia bądź też nie spodziewaliśmy się go ze względu na wiek lub stan zdrowia.

Co jednak mamy odpowiedzieć, jeśli współżyjemy tak po prostu, jak zawsze, świadomi, że najprawdopodobniej doprowadzi to do ciąży, co w pełni akceptujemy, jednak bez specjalnego dążenia do poczęcia? Jeśli współżyjemy, bo się kochamy, a dzieci pojawiają się niejako przy okazji? Odpowiedź, „Nie” mało kto zrozumie jako: „Nie jest tak, że planowaliśmy”. Większość weźmie to za skrót od: „Planowaliśmy, że ciąży / dziecka nie będzie”.

Porównajmy to z odpowiedzią na pytanie: „Czy planowaliście spędzenie urlopu w Turcji?”. Jeśli ktoś powie „Nie”, nie zostanie to zrozumiane w ten sposób, że planował urlop w tak, by w żaden sposób nie trafić do Turcji, ale że po prostu nie miał takich konkretnych planów. Być może dniami wolnymi chciał się cieszyć nad polskim morzem, na działce koleżanki, w Australii, a nawet na księżycu, może nie miał żadnych planów na urlop albo w ogóle zapomniał, że ma wolne. Dziecko natomiast albo zostanie poczęte, albo nie. Różnica ta nie tłumaczy jednak, dlaczego odpowiedź „Nie planowaliśmy” w odniesieniu do dziecka rozumiana będzie w ten sposób, że tak planowaliśmy naszą aktywność seksualną, by do poczęcia nie doszło. Tłumaczy ją dopiero przyjęcie przez rozmówcę założenia, że aktywność seksualna jest czymś, co się (przynajmniej standardowo) planuje.

Jeśli zastanowimy się nad przyczynami tego stanu rzeczy, dojdziemy do wniosku, że ujawnia się tu rozdzielanie współżycia jako czynności więziotwórczej, wyrażającej i budującej bliskość (m.in. ze względu na odczuwaną przez partnerów seksualnych przyjemność) od zbliżeń podejmowanych w celach prokreacyjnych. Technika, która umożliwiła ubezpłodnienie stosunków oraz poczęcie dziecka bez współżycia (sztuczna inseminacja, in vitro), zmieniła naszą mentalność.

Zwróćmy uwagę, że rzadziej pytanie to dotyczyć będzie pierwszego lub drugiego dziecka, zwłaszcza przy dobrych relacjach i stabilnej sytuacji materialnej przyszłych rodziców. Mamy tu jeszcze pewne przyzwolenie na spontaniczność. Kolejne dzieci budzą jednak u wielu osób zdziwienie, oczekują oni więc wyjaśnienia, czy poczęcie było zamierzone, czy też doszło do niego niejako przypadkiem.

Niewiele w takim myśleniu miejsca na miłość nakierowaną na ukochanego / ukochaną, a jednocześnie gotową przyjąć naturalne konsekwencje współżycia, prawdziwie wolną miłość – wolną od lęku (przed poczęciem lub przed niemożliwością poczęcia) miłość do wybranego / wybranej. „Wolna miłość” znaczy przecież coś zupełnie innego.

(mż)

wtorek, 3 lipca 2018

Fundacja Zarzewie na Dniach Chojnic

Postanowiliśmy zaprezentować się w czasie Dni Chojnic 22-23 czerwca. Można u nas było spróbować babeczek nadziewanych poezją i takich zwykłych, prezentowaliśmy kartki pocztowe z Lichnów przygotowane przez dzieci w ramach projektu "Lichnowy - moje miejsce we wszechświecie", malowaliśmy buzie, bawiliśmy się z chętnymi i rysowaliśmy kredą po chojnickim bruku...

Oto kilka zdjęć z piątku 22 czerwca:





Było dużo entuzjazmu, spontaniczności, ciepłych słów i życzliwości. Była okazja, żeby poznać ciekawych ludzi. Nie obyło się też bez trudności, spowodowanych silnym wiatrem. Dzięki życzliwości kilku osób, którym niżej dziękuję, udało się je jednak przezwyciężyć.

Oto podziękowania dla wszystkich tych, bez których nie wydarzyłoby się to, co się wydarzyło:

Moim wspaniałym młodym wolontariuszkom: Agnieszce, Wiktorii, Nataszce, Róży, Weronice, Oliwce, Kornelii, Nicoli, Kindze, Andżelice i najmłodszej 6-letniej Oleńce 💚💚💚
Panu Zbigniewowi Nojmanowi, sołtysowi Lichnów za wsparcie w najrozmaitszych formach, współpracę, życzliwość i otwartość
Pani Agnieszce Ziółek za współpracę i pomoc
Panu Michalskiemu za życzliwość, wypożyczenie namiotu i nakarmienie nas :)
Tomkowi i Natalii Maciejewiczom, Edwardowi Kołodziejczykowi oraz nieznajomemu Przechodniowi, którzy pomogli nam uporać się z rozstawianiem i składaniem namiotu
Paniom Wioletcie Karpiak i Malwinie Miszewskiej z Biblioteki Miejskiej za życzliwość i wypożyczenie dywaników.
Ani Sundsteigen za spontaniczne poprowadzenie kilku zabaw :)
Pracownikom Promocji Regionu Chojnice za życzliwość i pomoc

serdecznie dziękujemy!!!

(ed, td)

wtorek, 19 czerwca 2018

Warsztat rozumienia miasta

W Gdańsku 9 i 10 czerwca br. odbył się warsztat rozumienia miasta, który poprowadził współtworzący Fundację Zarzewie Tomek Drzazgowski


Żyjemy w mieście, a jego przestrzeń na nas oddziałuje. Na ogół dzieje się to – paradoksalnie – w sposób niewidzialny i bezgłośny. Doświadczamy jedynie skutków. W jednych miejscach czujemy przypływ energii, kreatywności, chęci działania. W innych czas zwalnia, skłaniając do zatrzymania się, pobycia ze swoimi myślami, relaksu. Jest przestrzeń, w której czujemy się swobodnie, bezpiecznie i swojsko, w której chcemy być. Jest też taka, w której bezwiednie przyspieszamy kroku.

Podczas warsztatu chcieliśmy bardziej uważnie przyjrzeć się przestrzeni miasta i temu, jak na nas oddziałuje. Odbył się on w Gdańsku, 9 i 10 czerwca br. Miał miejsce w Europejskim Centrum Solidarności, w ramach projektu Solidarność Codziennie. Najpierw usiedliśmy w kole i rozmawialiśmy o tym, jaki jest Gdańsk w naszych wyobrażeniach. Potem próbowaliśmy dotrzeć do najintensywniejszych wspomnień, przypomnieć sobie, jak wygląda, brzmi, pachnie, smakuje miasto.

Tak uwrażliwieni ruszyliśmy na wędrówkę po rozgrzanym, upalnym Gdańsku. Wybraliśmy dwie skrajnie różne przestrzenie. Najpierw wędrowaliśmy przez Forum Gdańsk, centrum handlowe będące kwintesencją kreacji i sztuczności. Ma ono ambicję być czymś więcej niż tylko galerią handlową. Stanowi przy tym ekstremalny wręcz przykład pragnienia wymyślenia miasta od podstaw, zapanowania nad wszystkimi procesami – łącznie z przykryciem koryta rzeki.

A potem przekroczyliśmy Rubikon nowo zbudowanej wielopasmowej ulicy oddzielającej Forum od spoglądającej na nie Biskupiej Górki. Wędrowaliśmy krzywymi i krętymi, brukowanymi ulicami tej enklawy. Biskupia Górka to przeciwieństwo sztuczności. Jej przestrzeń przez stulecia organicznie narastała i zmieniała się: od zasiedlenia, przez apogeum, gdy była elitarną dzielnicą, aż po powolny rozkład, kiedy zdaje się ponownie być obejmowana przez siły natury. Nie tylko przez przyrodę, ale też ludzkie popędy, namiętności i impulsy.

Wędrowaliśmy w pojedynkę, a potem wspólnie. A następnego dnia spotkaliśmy się, by porównać swoje uczucia, wrażenia i myśli. Staraliśmy się łączyć je z konkretnymi cechami, zwłaszcza rozwiązaniami architektonicznymi czy urbanistycznymi odwiedzonej przestrzeni. Wszystko po to, żeby móc bardziej świadomie doświadczyć miasta. By je trochę lepiej rozumieć.
(td)

czwartek, 7 czerwca 2018

Hannah Arendt o kondycji ludzkiej

Książka Arendt o kondycji ludzkiej to książka o człowieku w aspekcie praktycznym, w aspekcie vita activa przeciwstawionym aspektowi vita contemplativa. Nie przedstawiam Wam autorki, wolę pozwolić, żeby ujawniła się sama. Oddając jej głos i ograniczając się tylko do krótkich wprowadzeń i komentarzy, daję świadectwo temu, co ona dla mnie znaczy.



Najpierw słowo o jeszcze innym, wstępnym, przeciwstawieniu, przeciwstawieniu kondycji ludzkiej i natury ludzkiej. Bo książka zdaniem Arendt nie jest i nie może być o naturze ludzkiej. Ten fragment rysuje, w moim przekonaniu, sytuację wyjściową humanistyki:

"Problem natury ludzkiej, Augustyńskie pytanie, którym się staję dla siebie samego, jest, jak się wydaje, nierozwiązywalny, zarówno w jednostkowym [...] sensie, jak i w ogólnym sensie filozoficznym. Jest wysoce nieprawdopodobne, byśmy mogąc poznawać, określać i definiować naturalne istoty wszystkich otaczających nas rzeczy, którymi nie jesteśmy, zdołali kiedykolwiek uczynić to samo ze sobą - byłoby to coś w rodzaju przeskakiwania własnego cienia. Co więcej, nic nie upoważnia nas do przypuszczenia, że człowiek ma naturę czy istotę w tym samym sensie co inne rzeczy. Innymi słowy, jeśli mamy naturę czy istotę, z pewnością tylko Bóg mógłby ją poznać i zdefiniować, zaś warunkiem wstępnym byłoby to, że mógłby mówić o pewnym 'kto' jako o pewnym 'co'. Kłopot polega na tym, że sposoby ludzkiego poznania dające się zastosować do rzeczy o jakościach 'naturalnych', nie wyłączając nas samych w tym ograniczonym zakresie, w jakim jesteśmy jednostkami należącymi do najwyżej rozwiniętego gatunku życia organicznego, zawodzą, kiedy stawiamy pytanie: kim jesteśmy."
"[...] Augustyn, któremu zazwyczaj przypisuje się jako pierwszemu rozwiązanie tak zwanej kwestii antropologicznej w filozofii [...] rozróżnia [...] pytania 'Kim jestem?' i 'Czym jestem?'. Pierwsze z nich człowiek zadaje samemu sobie [...] [i odpowiada: 'człowiekiem'], drugie skierowane jest do Boga [...]. Albowiem w 'wielkiej, tajemniczej przepaści' [...], czyli w człowieku, jest 'coś, czego nie zna nawet sam duch człowieczy [...]'. Zatem [pytanie, którym się staję dla siebie samego] jest pytaniem wysuwanym w obecności Boga: 'przed Twymi oczyma stałem się dla siebie problemem'. Mówiąc krótko, odpowiedź na pytanie 'Kim jestem?' jest prosta: 'Jesteś człowiekiem - cokolwiek miałoby to znaczyć', natomiast odpowiedzi na pytanie 'Czym jestem?' udzielić może tylko Bóg, który człowieka stworzył. Pytanie o naturę człowieka jest pytaniem teologicznym w tym samym stopniu co pytanie o naturę Boga [...]" [ss. 28-29].

Nie mam odwagi pytać, co Bóg wie o ludzkiej naturze. Kłopoty z tzw. ludzką tożsamością są natomiast rzeczą dobrze znaną. Wystarczy powiedzieć, że wygląda na to, że słowo 'ktoś' jest zarazem jednym z najczęściej używanych słów i zagadką, słowem semantycznie prostym: zasadniczo wiadomo o nim tyle, że nie da się w żaden sposób sprowadzić do 'coś'. Jest też jedynym słowem czysto referencjalnym (tzn. pozbawionym treści predykatywnej, opisowej; innymi słowami może równie dziwnymi są słowa: 'ja' i 'ty').

Tak Arendt rysuje przeciwstawienie vita activa i vita contemplativa (naprawdę jest coś takiego!):

"Termin vita activa, obejmujący wszystkie ludzkie czynności i definiowany z punktu widzenia absolutnego spokoju kontemplacji, odpowiada [...] greckiemu ascholia ('niepokój'), którym Arystoteles określał wszelką aktywność [...]. [...] wszelka aktywność, nawet proces czystego myślenia, musi znajdować swój szczytowy punkt w absolutnym spokoju kontemplacji. Każdy ruch, zarówno poruszenia ciała i duszy, jak mowa i rozumowanie, musi ustać w obliczu prawdy. Prawda, czy będzie to starożytna prawda Bycia, czy chrześcijańska prawda żywego Boga, może ujawnić się jedynie przy zupełnym wyciszeniu się człowieka [ss. 33-34].
"[...] doświadczenie tego, co wieczne, które dla Platona było arrheton ('niewypowiadalne'), a dla Arystotelesa aneu logou ('bezsłowne'), później skonceptualizowane w paradoksalnym nunc stans ('trwającym teraz'), może zdarzyć się jedynie poza obszarem spraw ludzkich i poza ludzką wielością [...]. [...] jeżeli umrzeć znaczy 'przestać być pośród ludzi', to doświadczenie tego, co wieczne, jest rodzajem śmierci i jedyną rzeczą oddzielającą je od prawdziwej śmierci jest jego nieostateczność, jako że żadne żywe stworzenie nie może w nim wytrwać zbyt długo [...] doświadczenie tego, co wieczne, w przeciwieństwie do tego, co śmiertelne, nie ma żadnego odpowiednika w jakiejkolwiek czynności i nie może zostać przekształcone w takową, ponieważ nawet czynność myślenia, która odbywa się w czyimś ja za pośrednictwem słów, jest w sposób oczywisty nieadekwatna, jeśli chodzi o uchwycenie tego doświadczenia, ale wręcz zakłóciłaby je i zniszczyła" [s. 39].

Vita activa to praca, wytwarzanie i działanie. Tak to zróżnicowanie wprowadza sama Arendt:

"Praca jest aktywnością odpowiadającą biologicznemu trwaniu ludzkiego ciała. Jego samorzutny wzrost, metabolizm i ostateczny rozpad wyznaczane są przez życiowe konieczności, które powstają i są zaspokajane w procesie życia za sprawą pracy. Aspektem kondycji ludzkiej odpowiadającym pracy jest życie jako takie [życie biologiczne - ED]".
"Wytwarzanie to czynność odpowiadająca nienaturalności ludzkiej egzystencji, która nie jest osadzona w wiecznie powracającym cyklu życia gatunku dla której ów cykl nie stanowi już kompensacji jej śmiertelności. Wytwarzanie daje sztuczny świat rzeczy, wyraźnie odmienny od całego otoczenia przyrodniczego. W granicach tego świata znajduje swój dom każde jednostkowe życie, podczas gdy on sam ma przetrwać i przekraczać je wszystkie. Aspektem kondycji ludzkiej odpowiadającym wytwarzaniu jest światowość [zamieszkiwanie w ciągle na nowo budowanym, sztucznym świecie rzeczy - ED]".
"Działanie jest jedyną czynnością, która zachodzi między ludźmi bez pośrednictwa rzeczy czy materii; odpowiada mu aspekt kondycji ludzkiej związany z wielością, czyli faktem, że ludzie, a nie Człowiek, żyją na Ziemi i zamieszkują świat." [s. 25]

Działanie jest istotowo związane z mową. Jak wiadomo, mówienie to też działanie. I przede wszystkim mówienie to działanie w sensie Arendt. Przyjrzyjmy się, jak charakteryzuje ona działanie:

Najpierw:

"Wielość jest warunkiem ludzkiego działania, ponieważ wszyscy jesteśmy tacy sami, to znaczy jesteśmy ludźmi, w taki sposób, że nikt nigdy nie jest taki sam jak ktokolwiek inny, kto żył, żyje lub żył będzie" [s. 26].
"[...] działanie ma [...] związek z tym aspektem kondycji ludzkiej, którym jest przychodzenie na świat; nowy początek zawierający się w fakcie narodzin może dać się odczuć w świecie tylko dlatego, że przybysz ma zdolność zapoczątkowania czegoś nowego, czyli działania" [s. 27].
"Wszystkie ludzkie czynności są uwarunkowane faktem, że ludzie żyją razem, lecz tylko działanie jest czymś, czego nie sposób sobie nawet wyobrazić poza społecznością ludzi. [...] Jedynie działanie jest wyłączną prerogatywą człowieka; nie jest doń zdolne ani zwierzę, ani bóg, i tylko ono jest całkowicie zależne od stałej obecności innych ludzi" [ss. 41-42].

Wygląda na to, że działaniem nazywa Arendt pewien typ ludzkiej aktywności istotowo powiązanej z mową. Boskie działanie musi dla niej być czymś zasadniczo innym. Co do literalnego przypisania Bogu mowy, w kręgu chrześcijańskim już Ojcowie Kościoła orzekli, że myśl ta jest nie do utrzymania (co nie znaczy, że Bóg, wiedzący wszystko i robiący na swój sposób różne rzeczy, nie komunikuje się z nami; kwestią nadal otwartą, pomimo mnogości tekstów tej rzeczy dotyczących, jest interpretacja Janowego "Słowa na początku", bo nie ma żadnych wątpliwości, że Jan nie przypadkiem wybrał słowo "Logos" zamiast jakiegokolwiek innego). Także zwierzęta nie mówią, choć się komunikują.

Jeszcze raz o silnym związku mowy i działania w ujęciu Arendt:

"[w greckiej starożytności] myśl była wtórna wobec słów, lecz mowę i działanie uznawano za równorzędne i tej samej jakości; pierwotnie oznaczało to [...] coś fundamentalnego: że znajdowanie właściwych słów we właściwym momencie, całkowicie niezależnie od informacji i przekazu, jaki mogą one nieść, jest działaniem" [s. 45].

Działanie potrzebuje wspólnej "przestrzeni", wspólnego świata:
"Tylko tam, gdzie rzeczy mogą być widziane i słyszane przez wielu w różnorodności aspektów, nie zmieniając swojej tożsamości, tak że zgromadzeni wokół nich będą wiedzieć, że mają do czynienia z tożsamością w całkowitej różnorodności, może pojawić się prawdziwie i wiarygodnie rzeczywistość światowa [tzn. wspólny świat] [...] Jeśli nie daje się już rozpoznać tożsamości przedmiotu, to żadna wspólna natura ludzi, a zwłaszcza nienaturalny konformizm społeczeństwa masowego, nie może zapobiec destrukcji wspólnego świata, zazwyczaj poprzedzonej zniszczeniem wielu aspektów, w których świat ten prezentuje się ludzkiej mnogości. Zdarza się to w warunkach skrajnej izolacji, gdy ludzie nie mogą porozumiewać się ze sobą, jak to bywa zazwyczaj w przypadku tyranii. Lecz to samo może się zdarzyć w warunkach społeczeństwa masowego [...]. [Ludzie w społeczeństwie masowym, w którym się nie widzą i nie słyszą oraz nie porozumiewają się ze sobą] są uwięzieni w subiektywności własnego pojedynczego doświadczenia, które nie przestaje być pojedyncze nawet wówczas, kiedy to samo doświadczenie zostaje powielone nieskończoną ilość razy. Koniec wspólnego świata nadchodzi wówczas, gdy świat ten jest widziany tylko w jednym aspekcie i wolno mu prezentować się tylko w jednej perspektywie" [s. 78-79].

Ta wspólna przestrzeń jest miejscem na pojawianie się ciągle na nowo ulotnej konstelacji, sieci więzi międzyludzkich:
"[...] fizyczne, światowe 'pomiędzy' [...] zostaje pokryte, jak gdyby porośnięte, zupełnie innym 'pomiędzy', które składa się z czynów i słów i zawdzięcza swe pochodzenie wyłącznie temu, że działający i mówiący ludzie czyny i słowa kierują ku sobie nawzajem. To drugie [...] 'pomiędzy' nie jest namacalne, ponieważ nie ma namacalnych przedmiotów, w których mogłoby się utrwalić; proces działania i mówienia nie pozostawia po sobie żadnych takich rezultatów czy produktów końcowych. Lecz mimo swojej nieuchwytności owo 'pomiędzy' jest tak samo rzeczywiste jak widzialny świat rzeczy, który jest nam wspólny" [s. 213].
"[...] dzięki nim [działaniu i mowie] powstaje dziedzina spraw ludzkich [...]" [s. 44].
Filozofem tego 'pomiędzy' był Martin Buber. On też najadekwatniej umiejscowił mowę, wskazując, że mowa nie jest w nas, lecz my w niej. Wielcy teoretycy mowy, od najbardziej starożytnych np. w Indiach (Patańdżali czy z innego nurtu Śabara, by wymienić tylko dwóch) czy Chinach (Gongsun Long, Zhunangzi), przez filozofujących logików np. w osobie Abelarda czy Bolzana czy Peirce'a, przez Humboldta, po XX-wiecznych lingwistów z de Saussure'em, Jakobsonem, Hjelmslevem na czele, ten jej dziwny status doskonale rozumieli.

To właśnie 'vera loquela', autentyczna mowa (gdy się wczytać głębiej) kazała Kartezjuszowi przeciwstawić ludzkiego ducha wszystkiemu innemu w świecie. Arendt ma całkowitą jasność, że materializm jest nie do utrzymania:
"Sieć ta [ludzkich relacji] jest wprawdzie związana z obiektywnym światem rzeczy równie silnie, jak mowa związana jest z żywym ciałem, ale nie jest to ten rodzaj związku, który łączy fasadę czy używając terminologii Marksa, zasadniczo zbyteczną nadbudowę z użyteczną strukturą samej budowli. Podstawowy błąd wszelkiego materializmu [...] polega na przeoczeniu nieuchronności odsłaniania się ludzi jako podmiotów, jako odmiennych i unikalnych osób, nawet wtedy, gdy całkowicie skupiają się oni na zupełnie światowym, materialnym przedmiocie. Rezygnacja z tego odsłaniania - gdyby można było ją przeprowadzić - oznaczałaby przekształcenie ludzi w coś, czym nie są; z drugiej strony, odmawiając temu odsłonięciu rzeczywistych konsekwencji jest po prostu brakiem realizmu" [ss. 212-213].

"[...] każda ludzka czynność wskazuje na właściwe sobie umiejscowienie w świecie" [s. 95]

W szczególności każda ludzka czynność wskazuje, czy ma być jawna, czy ukryta. Najbardziej osobliwy jest przy tym status chrześcijańskich "dobrych czynów":

"Czynnością, której nauczał Jezus słowem i uczynkiem, jest czynienie dobra, a dobro w sposób oczywisty kryje w sobie tendencję do krycia się przed wzrokiem i słuchem innych. [...] w chwili, gdy dobry uczynek staje się znany i publiczny, jawnie traci on swą szczególną właściwość dobra, nie jest już czymś, co uczyniono dla dobra samego. Kiedy dobro otwarcie się ukazuje, nie jest już dobrem, choć nadal może być pożyteczne jako zorganizowana dobroczynność czy akt solidarności. [...] Dobro istnieć może tylko wówczas, gdy nie jest postrzegane, nawet przez autora czynu; kto widzi siebie spełniającego dobry uczynek, nie jest już dobry [...] zapewne dlatego sądził on [Jezus] i nauczał, że żaden człowiek nie może być dobry [...]" [ss. 95-96].
"Człowiek, który miłuje dobro, nie może nigdy pozwolić sobie na prowadzenie samotnego życia, niemniej jednak jego życie z innymi i dla innych musi pozostać zasadniczo bez świadectwa i bez towarzysza w postaci samego siebie. Nie jest on samotny, lecz osamotniony; żyjąc z innymi, musi kryć się przed nimi i nie może ufać nawet samemu sobie jako świadkowi własnych czynów. [...] Dobre uczynki, ponieważ trzeba o nich natychmiast zapomnieć, nigdy nie mogą stać się częścią świata; przychodzą i odchodzą, nie pozostawiając żadnego śladu. Zaprawdę, nie są one z tego świata. To właśnie bezświatowość nieodłącznie zawarta w dobrych uczynkach sprawia, że miłujący dobro jest postacią z gruntu religijną, a dobro, podobnie jak w starożytności mądrość, cechą z gruntu nie-ludzką, nadludzką. A jednak umiłowanie dobra, inaczej niż umiłowanie mądrości, nie jest doświadczeniem nielicznych; tak samo jak osamotnienie, inaczej niż samotność, należy do zakresu doświadczeń każdego człowieka. [...] doświadczenie osamotnienia jest tak sprzeczne z kondycją ludzką w aspekcie wielości, że na dłużej jest nie do zniesienia i wymaga towarzystwa Boga, jedynego wyobrażalnego świadka dobrych uczynków [...]. Doświadczenie religijne jest z innego świata i ta jego cecha - o ile jest ono naprawdę doświadczeniem miłości w sensie czynności [...] - przejawia się w obrębie samego świata; czynność ta, podobnie jak wszystkie inne, nie opuszcza świata, lecz musi być spełniana wewnątrz niego." [ss. 97-98]
"Zło, które wychodzi z ukrycia, jest zuchwałe i bezpośrednio niszczy wspólny świat; dobro, które wychodzi z ukrycia i przyjmuje rolę publiczną, nie jest już dobrem, lecz czymś zepsutym w swojej istocie, co wniesie własne zepsucie wszędzie, gdzie się pojawi" [s. 99].

Wróćmy do sprawy ludzkiej wielości:
"Ludzka wielość, podstawowe uwarunkowanie zarówno działania, jak mowy, ma dwojaki charakter równości i różności. Gdyby ludzie nie byli równi, ani nie nie mogliby rozumieć siebie nawzajem [...], ani też planować przyszłości i przewidywać potrzeb [...]. Gdyby ludzie nie byli różni [...] nie potrzebowaliby ani mowy ani działania do wyrażenia siebie w sposób zrozumiały dla innych. Znaki i dźwięki wystarczyłyby do zakomunikowania bezpośrednich, identycznych potrzeb i wymagań."
"Ludzka odmienność nie jest tym samym, co inność - niezwykła cecha alteritas, posiadana przez wszystko, co jest [...]. Prawdą jest, że inność jest ważnym aspektem wielości [...] to z powodu inności wszystkie nasze definicje są odróżnieniami [...]. Inność w formie najbardziej abstrakcyjnej spotyka się tylko w zwykłym zwielokrotnieniu przedmiotów nieorganicznych, podczas gdy wszelkie życie organiczne zawsze wykazuje wariacje i rozróżnienia, nawet między egzemplarzami tego samego gatunku. Ale tylko człowiek może wyrazić tę różnicę i wyróżnić się, i tylko on umie zakomunikować siebie, a nie po prostu coś - pragnienie lub głód, przywiązanie, wrogość lub strach. U człowieka inność, którą podziela ze wszystkim, co jest, i odmienność, którą podziela ze wszystkim, co żywe, staje się unikalnością i ludzka wielość jest paradoksalną wielością istot niepowtarzalnych" [ss. 205-206].

O nowych narodzinach i wolności:
"Słowem i czynem wpisujemy się w świat ludzki, i to wpisanie jest niczym drugie narodziny, którymi potwierdzamy i bierzemy na siebie nagi fakt naszego pierwotnego fizycznego pojawienia się. [...] Główny impuls [do słowa i czynu] płynie z nowego początku, który pojawił się w świecie wraz z naszymi narodzinami i na który odpowiadamy, zapoczątkowując coś nowego z własnej inicjatywy. Działać, w najogólniejszym sensie, znaczy przedsiębrać coś nowego, rozpoczynać [...]. Ludzie są initium, nowymi przybyszami. [...] Wraz ze stworzeniem człowieka zasada rozpoczynania weszła w sam świat [...], zasada wolności została stworzona, gdy został stworzony człowiek, ale nie wcześniej" [ss. 207-208].

Jeszcze raz o ścisłym związku działania i mowy:
"Działanie i mowa są tak ściśle ze sobą związane, ponieważ początkowy i specyficznie ludzki akt musi jednocześnie zawierać odpowiedź na pytanie zadawane każdemu nowemu przybyszowi: 'Kim jesteś?'. Owo odsłonięcie tego, kim ktoś jest, kryje się tak w jego słowach, jak i czynach; [...] wiele, a nawet większość aktów spełnia się na sposób mowy. [...]. Działanie pozbawione mowy nie byłoby już działaniem, ponieważ nie byłoby już tego, kto działa, aktora, a ten, kto działa, sprawca czynów, jest możliwy tylko wtedy, gdy jest jednocześnie mówcą wypowiadającym słowa. [...] czyn [...] staje się istotny dopiero przez wypowiedziane słowo, w którym on sam rozpoznaje siebie jako działającego, ogłaszając, co czyni, co uczynił i co zamierza czynić."
"Żadne z ludzkich dokonań nie wymaga mowy w takim stopniu, w jakim wymaga jej działanie. We wszystkich innych dokonaniach mowa odgrywa rolę podrzędną, będąc środkiem porozumiewania się lub towarzysząc [...]. Prawdą jest, że mowa jest wyjątkowo użyteczna jako środek porozumienia się [...], ale w tej roli może ją zastąpić znak językowy [...]" [s. 208].

 O ujawnianiu się, kim ktoś jest, w mowie i działaniu, i o niemożliwości wysłowienia tego ujawniania:
"Działając i mówiąc, ludzie pokazują, kim są, czynnie ujawniają swą unikalną osobową tożsamość i tym samym pojawiają się w ludzkim świecie, podczas gdy tożsamość fizyczna każdego człowieka przejawia się [...] w niepowtarzalnym kształcie ciała i dźwięku głosu. Owo odsłonięcie tego, "kim" ktoś jest, w przeciwstawieniu do tego, "czym" jest - jego cech, uzdolnień, talentów i ograniczeń [...] tkwi we wszystkim, co ten ktoś mówi i robi. [...] odsłonięcie prawie nigdy nie może być osiągnięciem zamierzonego celu - wówczas byłoby tak, jakby posiadało się i mogło rozporządzać owym 'kto' w taki sam sposób, w jaki człowiek rozporządza swymi cechami. Przeciwnie, jest więcej niż prawdopodobne, że 'kto' zjawiający się innym tak wyraźnie i nieomylnie, pozostaje ukryty przed osobą, która ukazuje się innym, tak jak daimon w religii greckiej, który towarzyszy każdemu człowiekowi przez całe życie, zaglądając mu od tyłu przez ramię, widoczny tylko dla tych, których człowiek spotyka"
"Ta odkrywcza cecha mowy i działania wysuwa się na czoło wtedy, gdy ludzie są razem z innymi, nie będąc ani za, ani przeciw nim - to znaczy w zwykłym byciu razem. Mimo iż nikt nie wie, kogo ujawnia, odsłaniając siebie w czynie lub słowie, musi być gotów zaryzykować odsłonięcie [...]" [ss. 209-210].
"Przejaw tego, kim jest mówca i sprawca czynów, mimo że wyraźnie widoczny, pozostaje dziwnie nieuchwytny i udaremnia wszelkie wysiłki na rzecz jednoznacznej ekspresji słownej. W chwili gdy chcemy powiedzieć, kim ktoś jest, sam słownik sprowadza nas z właściwej drogi, każąc mówić, czym ktoś jest; wikłamy się w opis cech, które z konieczności podziela on z innymi, podobnymi do niego ludźmi [...]" [s. 211].

Sądzę, że Arendt dotyka w tym miejscu tego samego punktu, który stał się sercem myśli wczesnego Wittgensteina: jego przeciwstawienia tego, co się musi samo w języku ujawniać, temu, co możemy powiedzieć za jego pomocą.

Cała niepewność, ale też delikatność dziedziny spraw ludzkich ma swoje źródło w opisanych tu okolicznościach. To jest znów coś, czego świadomości nie może nie mieć humanistyka (to jest jednocześnie świadomość karkołomności jej zadania i pokory, której to zadanie wymaga):
"[...] niemożliwość utrwalenia w słowach żywej istoty osoby ukazującej się w strumieniu działania i mowy [...] wyklucza z zasady posługiwanie się działaniem i mową w taki sposób, w jaki posługujemy się rzeczami, których naturą rozporządzamy, ponieważ możemy je nazywać. [...] Jest to podstawowy czynnik niepewności [...], z jaką stykamy się [...] we wszelkich sprawach dziejących się bezpośrednio między ludźmi bez pośredniczącego, stabilizującego i utrwalającego wpływu rzeczy" [s. 212].

Ktoś powie, że możemy przecież nazywać działania, w szczególności działania mowne. Takimi nazwami są np.: 'ktoś dziś do mnie przyszedł', 'ktoś mi coś obiecał', a w dalszym rozrachunku 'przyjście kogoś do mnie', 'obietnica dana mi przez kogoś'. Rozwadze filozofów i semantyków pozostawiam te okoliczności: co tracimy, a co zyskujemy, nazywając działania, i czy to nasze nazywanie daje nam te działania do dyspozycji, ewentualnie, w jakiej mierze. Rozwadze filozofów i tekstoznawców pozostawiam kwestię, zresztą wielokrotnie podnoszoną, "rzeczowości" zapisu wypowiedzi - co tu zyskujemy, a co tracimy.

Zresztą Arendt nie neguje tego, że ostatecznie życie człowieka może zostać opowiedziane. Przeciwnie, uważa to za "wstępny warunek wszelkiej historii". Może zostać opowiedziane po jego zakończeniu. Trochę na kanwie tego, co mówi Arendt, gotowa byłabym powiedzieć, że po tym zakończeniu mogą zostać życiu też przypisane określone znaczenia. Czas zapewne rozstrzyga, które z tych znaczeń okażą się adekwatne, wystarczająco dobrze uzasadnione. To przypisywanie znaczeń nie może wszakże nie uwzględniać rozróżnienia prawdy i fałszu (bez względu na kłopoty, jakie te kategorie rodzą).

Powiem jeszcze, że jedynym wystarczająco adekwatnym medium uchwycenia ludzkiej sytuacji jest dla Arendt dramat:
"[...] specyficzna właściwość ujawniania, która mają działanie i mowa, jest tak nierozerwalnie związana z przepływem działania i mówienia, że może być reprezentowana i 'urzeczowiona' dopiero przez pewnego rodzaju powtórzenie, naśladowanie czy mimesis, według Arystotelesa [...] stosowne tylko w drama [...]" [s. 217].

Wreszcie rozwadze filozofów i może medioznawców pozostawiam, co zyskujemy, a co tracimy, tworząc nagranie.

Sama Arendt zaryzykowała i poddała się próbie. Oto rezultat:





[Hannah Arendt Kondycja ludzka, przeł. Anna Łagodzka, Warszawa: Aletheia 2010]

[Ten tekst nie daje pełnego obrazu książki.]

(ed)