poniedziałek, 21 listopada 2016

Sukces i wyzwanie - w sprawie chojnickiego dworca po raz drugi

A więc będziemy mieli nowy dworzec. W swoim liście otwartym adresowanym do burmistrza Chojnic (na który do dziś nie dostałem odpowiedzi) proponowałem danie sobie czasu na poznanie znaczenia, jakie dworzec i otaczająca go przestrzeń mają dla osób, które z niej korzystają i w niej żyją. Na refleksję, jaki będzie wpływ modernizacji na środowisko nie tylko naturalne, lecz również psychospołeczne.

Stało się inaczej: – Dużo ryzykowałem, ale dzięki temu nie opóźniłem tej inwestycji o rok, tylko możemy w tej chwili przygotowywać przetargstwierdził Arseniusz Finster. Ja podtrzymuję swoje zdanie, co nie zmienia faktu, że się cieszę. Zgadzam się bowiem z burmistrzem, że obecnie korzystanie z dworca jest udręką. Zwłaszcza gdy chce się pieszo dostać do miasta bądź zaparkować w porze odjazdów czy przyjazdów ważnych pociągów.

Podtrzymuję swoje zdanie wyrażone w liście, co nie zmienia faktu, że uważam, iż Finsterowi należą się gratulacje. Potraktował temat modernizacji ambicjonalnie, chyba też bardzo osobiście. Zaangażował się – i dzięki determinacji osiągnął cel.

To wielki splendor, ale i wielka odpowiedzialność. Teraz burmistrza, a wraz z nim nas wszystkich czeka realizacja zamierzenia. Jesteśmy w sytuacji analogicznej do tej, w jakiej znajduje się pacjent, gdy po wielu latach pojawia się szansa przeprowadzenia operacji ważnego organu. Jeśli się powiedzie, może ona przywrócić sprawność i podnieść komfort życia. Ale szansa jest tylko jedna. Kolejnej nie będzie przez lata, być może nigdy.

O tym, że ryzyko jest duże, można przekonać się chociażby wyruszając w podróż do Piły. Tamtejszy dworzec główny został rok temu oddany do użytku po remoncie kosztującym prawie 20 mln złotych. Jest pięknie odnowiony, z dbałością zarówno o nowoczesność (windy dla wózków), jak i odtworzenie detali architektonicznych. Jest piękny – ale poza tym niewiele się zmieniło. Nadal straszy pustką, która jest nawet bardziej dokuczliwa, bo podkreślana urodą przestrzeni. Ludzie pospiesznie przemykają, wszędzie wiszą kartki „do wynajęcia”. Miały być handel i gastronomia. Ale nie ma.

Pilski dworzec jest niczym jajko Fabergé – piękna i zdobna, ale w sumie jednak wydmuszka. Co gorsza, jego wewnętrzna martwota dokładnie odpowiada społecznej pustyni, pośrodku której on stoi. Dworzec w Pile w ogóle nie jest związany z przestrzenią miasta. Pozostaje na jego uboczu, niewłączony, nieistotny, obojętny. Coś ważnego się nie udało. Czegoś zabrakło. Moim zdaniem właśnie diagnozy przyczyn, dla których dworzec nie istniał i nadal nie istnieje w przestrzeni psychospołecznej miasta.

Inny wymiar ryzyka również pochodzi z sąsiedniej Wielkopolski. Jest nim dworzec główny w Poznaniu, który po modernizacji z okazji Euro 2012 przemianowano na Zintegrowane Centrum Komunikacyjne „Poznań City Center”. Z powodu swojej niefunkcjonalności został przez wpływowego krytyka architektury Filipa Springera nazwany najgorszym dworcem w Polsce.

W Chojnicach nie mamy już czasu na diagnozy i refleksje. Przetarg ma być rozstrzygnięty na początku przyszłego roku. Zróbmy jednak tyle, ile można, aby modernizowany dworzec włączyć w życie miasta i okolicy nie tylko fizycznie (za pomocą ścieżek rowerowych czy linii autobusowych), lecz również mentalnie i emocjonalnie. Aby nie był tylko martwym zabytkiem czy równie martwą wizualizacją.

Zacząć należy, moim zdaniem, od publicznych, otwartych rozmów o koncepcji, która ma być realizowana – ilu z Państwa miało przyjemność z bliska obejrzeć jej wizualizację? Wszystkie wyrażone przy tej okazji myśli, potrzeby, emocje, propozycje mogą posłużyć do nasycenia koncepcji żywą treścią. Należy również wykorzystać okazję, jaką stwarzają konsultacje społeczne planowane przy okazji rewitalizacji tzw. dzielnicy – nomen omen – dworcowej. Może do ponownej rozmowy, tym razem w szerszym gronie, zaprosić wojewódzką konserwator zabytków i spróbować przekonać ją do swobodniejszego potraktowania budynków dworcowych? Takiego, który zachowa dziedzictwo dworca, nie zamieniając go przy tym w martwy eksponat. Może warto zastanowić się, w jakich miejscach chojniczanie chętnie przebywają, może poobserwować, a na pewno wprost zapytać. Wykorzystać ich kreatywność. Może warto zapytać o przyszłość kolei w Chojnicach, ale też o jej przeszłość. O rolę w budowaniu tożsamości miasta.

To tylko garść pomysłów na początek. Myślę, że dość łatwo wygenerować o wiele więcej. Być może o wiele lepszych. Trzeba tylko zacząć rozmawiać. Wtedy naprawdę jest szansa, że operacja na otwartym sercu Chojnic się powiedzie. Że dworzec nie tylko odzyska blask, ale stanie się tętniącą życiem częścią miasta. Przyczyniając się do osiągnięcia celów zapisanych w miejskiej Strategii rozwoju, zgodnie z którą w roku 2020 Chojnice będą miastem ludzi bardziej aktywnych, gospodarnych, otwartych i kreatywnych.

środa, 5 października 2016

Czy Tomasz Beksiński za mało dostawał w dupę?

Monika Małkowska w recenzji filmu Ostatnia rodzina pisze o Tomaszu Beksińskim:
Histeryk, egotyk, prawie paranoik... Buntownik bez powodu. Nie wiadomo, przeciwko czemu protestuje. Nie lubi tatusia, bo ten nie dał mu nigdy w dupę? Nienawidzi mamusi, bo ta mu posprzątała bałagan? Dręczy zainteresowane nim dziewczyny – bo nie wykazują zrozumienia dla jego wiecznie mrocznych klimatów? Bo nie chcą być narzeczonymi wampira?
Rodzice kupili mu mieszkanie – też źle? Bo za blisko? Ale skoro synek straszy samobójstwami, to chyba oczywiste, że chcą mieć go na oku?
Swego czasu w podobnym duchu pisała Bożena Janicka o bohaterkach Przerwanej lekcji muzyki:
Brakuje [...]  przede wszystkim autentycznego dramatu. Bo to nie jest dramat, że jakaś dziewczyna postanowiła na pewien czas uciec przed życiem do luksusowego sanatorium, przeżywa bowiem trudności okresu dojrzewania, przespała się nie wiadomo po co z nauczycielem, połknęła fiolkę aspiryny (tak, aspiryny) i popiła wódką oraz nie chce jej się studiować. Wybierając sanatorium, intuicyjnie wiedziała, co robi; prawdziwe dramaty czekały na nią raczej w normalnych warunkach.
Nie wiem, czy T. Beksiński - tak jak bohaterka Przerwanej lekcji... - spełniał kryteria diagnostyczne zaburzenia osobowości. Wiem natomiast, że w podobny sposób często odbierane są osoby, które na zaburzenie osobowości cierpią. Często są oceniane dokładnie w taki sposób, jak robią to Małkowska czy Janicka - jako osoby leniwe, rozpieszczone, niedojrzałe etc. Jest to niesprawiedliwe, krzywdzące i niewnoszące niczego. A co najmniej jednostronne.

Zdaję sobie sprawę, że osoby cierpiące np. na zaburzenie osobowości typu borderline są faktycznie trudne we współżyciu. Często wprowadzają duży ładunek napięcia i destrukcji. Oraz ogromną niestabilność. Na ogół mimo młodego wieku mają za sobą długą historię niepowodzeń, obejmującą wiele bądź wszystkie obszary życia. W sferze wewnętrznej chodzi o stale odczuwane napięcie i cierpienie psychiczne wynikające często z linii życia wypełnionej zaniedbaniami, nadużyciami, deficytami i traumą. W sferze zewnętrznej przekłada się to na utrwalony, choć nieuświadomiony wzorzec zachowania się w sposób niestabilny, na ogół - (auto)destrukcyjny.

Mam za sobą lata pracy z ludźmi cierpiącymi na zaburzenia osobowości. Lata wypełnione często frustracją, bezsilnością, złością i innymi emocjami podobnymi do tych przenikających teksty Małkowskiej czy Janickiej. Czasem naprawdę chce się po prostu dać w dupę. Trudno patrzeć, jak ktoś marnuje sobie życie. Jak przysparza cierpienia sobie i innym. Jak się tnie czy zabija.

Po latach pracy z pacjentami wiem jednak również, że istnieje ból psychiczny nie do zniesienia. Że istnieje wrażliwość tak ogromna, jakby brakowało najcieńszej nawet skóry. Że świat wewnętrzny może być tak zrujnowany, że mimo zasobów bardzo trudno go posklejać i jakoś żyć. Że osoby te ranią broniąc się przed zranieniem. Że bez próby zrozumienia są skazane na cierpienie, degradację, często samobójczą śmierć.

wtorek, 4 października 2016

Konkurs dla dzieci ze SP nr 1 w Człuchowie

Z radością ogłaszamy konkurs plastyczny dla chętnych dzieci ze SP nr 1 w Człuchowie.

Konkurs nosi tytuł: MOJE MIEJSCE W CZŁUCHOWIE i odbywa się w ramach projektu MOJE MIEJSCE WE WSZECHŚWIECIE oraz w ramach warsztatów Z KSIĄŻKĄ O MYŚLACH I EMOCJACH.

Chodzi o to, żeby przygotować pracę plastyczną w formacie A4 na papierze technicznym dowolną techniką plastyczną. Praca ma przedstawiać ulubione miejsce dziecka w Człuchowie, takie, w którym chętnie przebywa i dobrze się czuje. Chodzi przy tym o to, żeby przedstawić jakieś miejsce z przestrzeni miasta, tzn. z tzw. przestrzeni publicznej (może być ulubiona kryjówka, jeśli jest np. w parku, ale nie jeśli jest na prywatnej posesji). Warunkiem zakwalifikowania do konkursu jest samodzielny pomysł i samodzielne wykonanie dziecka.

Termin oddania prac: 30 października 2016 r.

Prace można oddawać Ewie Drzazgowskiej oraz nauczycielkom z SP nr 1: pani Wioletcie Ryngvelskiej, pani Marzenie Pupel i panie Joannie Hapce.

12 najlepszych prac zostanie wykorzystanych do przygotowania kalendarza na rok 2017, który będzie w sprzedaży.

3 prace spośród uhonorowanych drukiem w kalendarzu zostaną nagrodzone dodatkowo następującymi książkami:
Agata Widzowska-Pasiak GRZYWĄ MALOWANE, wyd. Dreams;
Eva Lindstroem MATS I ROJ. KTOŚ SIĘ WPROWADZA, wyd. Zakamarki;
Lidia Miś W PEWNYM TEATRZE LALEK, wyd. Dreams.

Prace te wybierze trójosobowe jury w składzie: Emilia Kalitta z Europejskiego Stowarzyszenia "Pomerania", Justyna Barwina Myszka - malarka, Ewa Drzazgowska - pomysłodawczyni projektu i autorka warsztatów Z KSIĄŻKĄ O MYŚLACH I EMOCJACH.

Gorąco dziękujemy wydawnictwom DREAMS i ZAKAMARKI za wsparcie naszych projektów :)

Życzymy Wam dużo radości podczas przygotowania prac. I z niecierpliwością na nie czekamy :)


środa, 28 września 2016

Mamy KRS!!!

Kochani!!!
Mamy numer w Krajowym Rejestrze Sądowym. Jest on taki: 0000636667.
To zaś znaczy, że formalnie istniejemy :)

Cóż więc: zaczynamy!!!

wtorek, 20 września 2016

W ogrodzie Chełmowskich

Na przełomie lipca i sierpnia tego roku odwiedziłam po raz drugi ogród Chełmowskich w Brusach Jagliach. Byłam tam z Emilią Kalittą.
Józef Chełmowski, wśród tych, którzy interesują się sztuką ludową, dobrze znany, nie żyje od trzech lat. Nie zdążyłam go poznać. Szkoda.
Dwa razy rozmawiałam z panią Chełmowską, która z dziećmi dba o dorobek życia męża. Pozwoliła mi zrobić zdjęcia. One mówią za siebie. Sami zobaczcie.









 


Ponoć Chełmowski był znany z aniołów. 


Eliade nie miałby wątpliwości, że ogród Chełmowskich to miejsce ujawnienia się sacrum. Heidegger z całą pewnością stanąłby tam w prześwicie. Trzeźwy dominikanin, logik (inny Józef, którym możemy się szczycić), Józef Bocheński, spotkałby tam Chrystusa frasobliwego, którego ponoć tylko w Polsce można spotkać.


Siedzi wśród bluszczu, drzew, kamieni, rdzewiejących narzędzi gospodarskich. W pobliżu wozu.

Na stole przed domem stał kosz z grzybami, po podwórzu chodziły kury, a w ogrodzie niektóre ule nadal zamieszkują pszczoły.
W pracowni Józefa Chełmowskiego leżą książki; zapamiętałam, że był Kant w oryginale i jakaś pożółkła książka o religiach świata. Wiadomo, że Chełmowski czytał co najmniej po niemiecku i łacinie, i wiadomo, że do wszystkiego doszedł sam. Sprzedawał swoje rzeźby tylko wtedy, kiedy potrzebował pieniędzy.


Okazuje się, że Chełmowski był też filozofem. Tylko że tej filozofii nie da się oderwać od tego ogrodu i podwórza.





Był na tyle mocno zakorzeniony w chrześcijaństwie, że nie bał się innych religii. Wziął na poważnie: "nie lękajcie się".




Chciałabym w tym miejscu serdecznie podziękować pani Chełmowskiej za rozmowę.
I wyrazić nadzieję, że znajdą się mądrzy ludzie, którzy pomogą ten ogród, to podwórze i ten dom zachować tak, jak one stoją. By nie zabrakło tam ani jednej rzeźby, ani jednego obrazu, ani czegokolwiek innego.
(ed.)

wtorek, 6 września 2016

Mamy miejsce!!! Podziękowania


Dzięki Tacie Tomka, Andrzejowi Drzazgowskiemu, mamy miejsce na siedzibę, w dużej mierze Tata zabezpieczył także sprawę remontu. Tutaj chcemy Ci, Tato, serdecznie podziękować za wsparcie!!!

Urządzenie tego miejsca jest niemal w całości dziełem Magdy i Wojtka Stolpów prawie od początku nas aktywnie wspierających na różne sposoby. Cieszymy się, że z nami jesteście :)

Dzięki Grzegorzowi Modzelewskiemu możemy Wam nasze miejsce pokazać. Serdeczne dzięki, Grzegorz, za zdjęcia robione wspólnie z Magdą.

No więc na razie jest cichy kąt do pracy. I coś się udało zawiesić na ścianach :)




Jest miejsce na zajęcia. Jest drugi pokój, gdyby trzeba było przenocować zaproszonych przez Fundację gości :)




I kwiaty są w środku, a wiosną też za oknem :)




Można na to miejsce też tak spojrzeć!




Na pewno nie stracimy poczucia czasu ;)




Tutaj to nie grozi.




A dzięki Magdzie i Wojtkowi strzegą nas anioły. Jeśli ktoś był dawniej u nich w domu, dobrze je pamięta.



Jeszcze raz: DZIĘKUJEMY!

Mamy nadzieję, że już wkrótce to Wasze zaangażowanie przełoży się na pożytek dla wielu!

Adres tej naszej siedziby to:

CHOJNICE, UL. GDAŃSKA 58 M. 12.

wtorek, 12 lipca 2016

Mamy akt założycielski!!!

Dziś aktem notarialnym została ustanowiona Fundacja Zarzewie!!!

Bardzo się cieszymy i dziękujemy wszystkim, którzy nas już wspierają. Teraz czeka nas składanie wniosku o wpis do Krajowego Rejestru Sądowego. Wówczas uzyskamy pełną osobowość prawną. Trzymajcie nadal kciuki!!!

Ewa i Tomek Drzazgowscy - Fundatorzy


piątek, 17 czerwca 2016

Strach i odwaga w szkole podstawowej w Człuchowie

Co to jest strach? To uczucie polegające na tym, że ktoś się czegoś boi. Bardzo trudno jest dokładniej wyjaśnić, jakiego rodzaju uczuciem jest strach. Łatwiej powiedzieć, jak rozpoznajemy strach: ściska nas w gardle albo brzuchu, drżymy, chce nam się uciekać. Łatwiej opowiedzieć o tym, czego się boimy: skoczyć z dużej wysokości, głośnych starszych chłopaków. I jak sobie z tym strachem radzimy. Dzieci z jednej z trzecich klas w szkole podstawowej w Człuchowie krzyczą, piszczą, chowają się... Zależy, czego / kogo się boją.









Co to jest odwaga? Odwaga nie jest uczuciem. Dzieci doskonale zauważyły, że odwaga polega na tym, że mimo strachu odważamy się coś zrobić. Decydujemy się na to.
(Zupełnie była więc dla nich jasna hierarchia: bardziej elementarną rzeczą jest "odważenie się na coś", a "to, że ktoś jest odważny" - to coś wtórnego. To istotne, bo odważenie się jest konkretnym - a więc niekwestionowalnym - zdarzeniem, a "bycie odważnym" to cecha, o którą można się spierać, czy rzeczywiście komuś przysługuje.)








Ja bym dodała: Możemy się zdecydować, to znaczy, że jesteśmy wolni. To znaczy: możemy powiedzieć "nie" naszemu strachowi.

Żeby to jednak zrobić, musimy najpierw uznać, że się boimy. Nie zaprzeczać temu, co się z nami dzieje.

A jeszcze najpierw: pozwolić sobie się bać (ktoś mi kiedyś powiedział, chyba bez zamiaru cytowania znanej piosenki: nie bój się bać).

Inaczej bawimy się ze sobą i swoim strachem w kotka i myszkę. A w tej zabawie nie ma miejsca dla odwagi.
(ed.)



WIADRA PEŁNE ŁEZ

Kiedy umiera nam ktoś bliski czujemy rozpacz, smutek, ból czy gniew. Chce nam się płakać. Płaczemy. Albo nie.

Niedawno usłyszałam taką historię. Pewni ludzie wierzą, że ci którzy umarli trafiają do nieba.
A tam noszą wiadra. Jeżeli płaczesz po śmierci bliskiej osoby, łzy, które wylewasz trafiają do tych wiader. Im więcej płaczesz – tym cięższe wiadra noszą w niebie twoi bliscy. Ten przesąd sprawia, że pewni ludzie powstrzymują się za wszelką cenę przed płaczem. I tłumią go w sobie. Bywa, że latami. Aż trudno w to uwierzyć, prawda? Ale ta opowieść nie jest zmyślona.

Aby przejść przez proces żałoby trzeba pozwolić sobie na rozpacz. A łzy to jeden ze sposobów, by dać sobie z nią radę.
Można płakać! Kiedy się chce, gdzie się chce i ile się chce. Płacz, gdy tylko czujesz taką potrzebę. Jeśli krępuje Cię obecność innych osób – znajdź bezpieczne dla siebie miejsce. Jeśli nie przeszkadzają ci ludzie – płacz gdziekolwiek.
Czy jesteś mężczyzną czy kobietą, dzieckiem czy dorosłym, starym czy młodym – masz prawo do łez.

A jeśli chcemy pomóc osobie, która cierpi, to wywalmy z naszego repertuaru pocieszeń hasła typu – mężczyźni nie płaczą, życie toczy się dalej, no ile można ryczeć, masz jeszcze dzieci, znajdziesz sobie inną, weź się w  końcu w garść...
Starajmy się zrozumieć albo zaakceptować emocje i zachowania osoby, która jest zrozpaczona. Bądźmy blisko i wysłuchajmy. Ugotujmy, posprzątajmy, zaprowadźmy auto do mechanika itp.

Na koniec zdanie, które kiedyś wryło mi się w serce. Nie dotyczy śmierci, ale oddaje jakąś prawdę o nas – tylko niektórzy płaczą na głos, większość ludzi szlocha wewnątrz.
(ms.)




czwartek, 9 czerwca 2016

List do Burmistrza Chojnic w sprawie rewitalizacji i modernizacji dworca

List otwarty do Burmistrza Miasta Chojnice dra Arseniusza Finstera
(oraz wszystkich zainteresowanych)
w sprawie modernizacji dworca i rewitalizacji tzw. dzielnicy dworcowej


Chojnice, 6 czerwca 2016 r.

Szanowny Panie Burmistrzu,

w jednej z ostatnich wypowiedzi (portal chojnice24.pl, 24.05.2016) stwierdził Pan, że będzie porażką, jeśli nie uda się złożyć wniosku o dofinansowanie modernizacji dworca w najbliższym terminie. Jako psycholog i chojniczanin uważam inaczej. Myślę, że duże ryzyko porażki niesie w sobie właśnie podejmowanie decyzji na gorąco, pod presją czasu. Dotyczą one bowiem przestrzeni kształtowanej przez dziesiątki lat. A przyjęte rozwiązanie czy koncepcja ukształtują tę przestrzeń na kolejnych wiele lat. Dlatego należy znaleźć czas na refleksję, jaki będzie wpływ modernizacji (rewitalizacji) na środowisko nie tylko naturalne, lecz również społeczne.

Historia kolei w Chojnicach liczy już prawie 150 lat. Miasto rozwijało się wraz z nią i dzięki niej. Kolej ukształtowała i kształtuje przestrzeń Chojnic. Położenie torów i zbudowanie dworca spowodowało, że pojawił się drugi – obok historycznego centrum – punkt ciężkości, ustalając kierunek i sposób rozwoju miasta. Stworzyło oś wyznaczaną przez dzisiejsze ulice Piłsudskiego i Dworcową. Biegną one przez środek przestrzeni nazywanej od niedawna „dzielnicą dworcową”, co do której miasto ma plany rewitalizacyjne.

Dworzec wrósł w tkankę miasta. Współtworzył ją i nadal to robi. Dzięki temu nie jest samotną wyspą wyizolowaną z przestrzeni Chojnic. Z tego też powodu modernizacja samego dworca (ewentualnie wraz z przyległościami) będzie miała ograniczoną skuteczność. Cóż na przykład z tego, że ożywimy jego budynek, jeśli pozostanie on częścią stacji powoli zmieniającej się w cmentarzysko pociągów czekających na złomowanie?

Z drugiej strony, każda ingerencja w przestrzeń dworca wpłynie nie tylko na jego sąsiedztwo, lecz na przestrzeń całego miasta. Rozumiem, że przygotowywane koncepcje to uwzględniają w wymiarze fizycznym (infrastruktura, środowisko itp.). Co najmniej tak samo ważne jest jednak wzięcie pod uwagę wpływu na przestrzeń w jej wymiarze socjologicznym czy psychologicznym. Dworzec czy – szerzej mówiąc – kolej nie istnieje tylko na zewnątrz nas. Staje się również częścią naszej wewnętrznej przestrzeni psychicznej. Stąd też dla każdego ma nieco inne znaczenie. Inne dla ucznia, który codziennie dojeżdża z Silna do technikum i inne dla studentki wyjeżdżającej co tydzień na uniwersytet w Toruniu. Inne dla kolejarza i inne dla turysty podróżującego z rowerem. Dla miłośnika kolei. Dla mieszkańca ulicy Lichnowskiej przedzierającego się pod wiaduktami. Dla taksówkarza. Dla zarządcy infrastruktury. Dla emeryta wspominającego czasy kolejowej świetności. Dla mieszkańca drugiej strony miasta. Dla lokatorów z pobliskich domów itd.

Podobnie rzecz ma się z każdą inną przestrzenią. Na przykład odrapana, pokryta graffiti brama kamienicy przy ulicy Piłsudskiego odmienne emocje budzi u mieszkańców, którzy przechodzą przez nią wiele razy każdego dnia. Odmienne u osób, które w niej spędzają czas, być może piją i palą, być może malują sprayem swoje znaki. Odmienne u kobiet, które pełne obaw przemykają obok niej, spiesząc się na wieczorny pociąg. Odmienne u bawiących się w niej dzieci. Odmienne u policjantów z patrolu. Odmienne u ludzi jadących samochodami z innych dzielnic czy miejscowości na dworzec. Odmienne u sprzedawczyni z nocnego sklepu. I tak dalej, i tak dalej. A to jest tylko drobny fragment złożonej i niejednorodnej przestrzeni – na użytek konkretnego projektu arbitralnie połączonej w jednostkę nazwaną dzielnicą dworcową.

Uważam, że należy przeprowadzać zmiany, zwłaszcza gdy nadarza się okazja. Pragnę jednak mocno podkreślić, że ingerując w przestrzeń miejską musimy poświęcić czas na możliwie dokładne poznanie znaczenia, jakie przestrzeń ta ma dla osób, które z niej korzystają i w niej żyją. Jakie wiążą z nią emocje, potrzeby, obawy, nadzieje, pragnienia, aspiracje. Jak przestrzeń ta jest przez nich użytkowana, postrzegana, odczuwana. Jakie ma znaczenie psychologiczne.

Należy to zrobić z dwóch powodów. Po pierwsze brak takiego rozeznania może prowadzić do odrzucenia przyjętych rozwiązań przez użytkowników, którzy odczują je jako narzucone, obce bądź nietrafiające w ich potrzeby. Na takiej samej zasadzie jak niekiedy organizm odrzuca implant. Być może sytuacja wokół planowanego wyburzenia domów przy ulicy Nad Dworcem jest również wyrazem tej właśnie tendencji.

Tu pewnym lekarstwem jest projektowanie partycypacyjne – angażujące użytkowników już na etapie tworzenia koncepcji. Wydaje się, że rozwiązanie to zdało egzamin w przypadku Parku Tysiąclecia (na przykład skatepark).

Projektowanie partycypacyjne aby miało sens, wymaga jednak czasu i szczerego zainteresowania ze strony miasta. Ma ponadto swoje ograniczenia. Na przykład angażuje głównie tych mieszkańców, którzy i tak już są zaangażowani w sprawy miasta czy dzielnicy. Poza tym przestrzeń jest tworzona na lata, powinna więc uwzględniać potrzeby wszystkich użytkowników w dłuższej perspektywie (starzenie się, następstwo pokoleń, rozwój miasta, postęp techniczny generujący nowe potrzeby czy stwarzający nowe możliwości). Należy wziąć pod uwagę również perspektywę innych dzielnic czy miasta jako całości.

Tu przechodzimy do drugiego powodu, dla którego powinno się uwzględnić psychologiczny czy socjologiczny aspekt przestrzeni i jej zmieniania. Jak pisze na przykład prof. Augustyn Bańka – konkretne typy przestrzeni bardziej niż inne sprzyjają rozwijaniu pewnych postaw. Pożądanych bądź nie. Z tego punktu widzenia warto zyskać świadomość, jak przyjęte rozwiązania przestrzenne mają się na przykład do zmniejszania tzw. patologii społecznej. Jak mają się do realizacji celów zapisanych w miejskiej Strategii rozwoju. Czytamy w niej między innymi, że w roku 2020 Chojnice będą miastem ludzi bardziej aktywnych, gospodarnych, otwartych i kreatywnych. Właśnie teraz jest czas, żeby zyskać wiedzę, jak konkretne rozwiązania architektoniczne i urbanistyczne zmodernizowanego dworca czy zrewitalizowanej „dzielnicy dworcowej” przysłużą się realizacji tej wizji, wspieraniu opisanych postaw. Dziś – po doświadczeniach dwudziestego wieku – wiemy, że rezultat ten nie jest prostą funkcją liczby zrewitalizowanych podwórek, odnowionych fasad, powołanych instytucji czy zbudowanych placów zabaw.

Przestrzeń może być odczuwana jako obojętna, martwa, nieprzyjazna czy wręcz wroga. Może być jednak dla jej użytkowników czymś żywym, bliskim, własnym. W takiej przestrzeni ludzie i ich grupy mogą tworzyć, rozwijać się, być aktywnymi, kreatywnymi, przedsiębiorczymi. W takiej przestrzeni chce się mieszkać i żyć. Chce się brać za nią odpowiedzialność. Taka postawa wobec najbliższej przestrzeni przekłada się na odpowiedzialny i twórczy stosunek wobec świata zewnętrznego i wewnętrznego. Wobec samego siebie. To zaś przekłada się znów na pogłębienie więzi ze swoją okolicą, dzielnicą czy miastem. W taki, synergiczny sposób mogą wykształcać się opisane w Strategii rozwoju... postawy otwartości, gospodarności czy kreatywności. Przyjęte dziś rozwiązania architektoniczne, urbanistyczne czy środowiskowe, obrane strategie modernizacyjne i rewitalizacyjne przesądzą na następne dziesięciolecia, jaka będzie przestrzeń Chojnic. Jak będą się w niej czuli i jaką wobec niej przyjmą postawę chojniczanie. Pamiętajmy o tym.

Panie Burmistrzu, stwierdził Pan, że chciałby, aby dorobkiem tej kadencji była rozpoczęta przebudowa dworca. Rozumiem to. Myślę jednak, że jeszcze cenniejszą spuścizną byłoby stworzenie ram dla takiej modernizacji przestrzeni miejskiej, które zagwarantują, że Pańska i nie tylko Pańska wizja Chojnic nie pozostanie pustą literą, lecz wypełni się konkretną, trwałą, żywą treścią.

Niech ten list będzie zachętą, wezwaniem i przyczynkiem do możliwie szerokiej i otwartej debaty na ten temat.

Z wyrazami szacunku
Tomasz Drzazgowski, psycholog i psychoterapeuta

poniedziałek, 30 maja 2016

Dlaczego chciał się zabić.

Wyjaśnia rzeczowo poeta Tomasz Jastrun w swoim ostatnim felietonie w Zwierciadle (czerwiec 2016 s. 32). Autor wprost opisuje próbę samobójczą, którą podjął jakiś czas temu.

Było w niej wszystko, co trzeba. Chowanie i znajdowanie leków ("taka ostateczna zabawa w chowanego"), czyli przygotowanie środka, aby się zabić. 
Wybranie odpowiedniej pory – tak, aby w domu nie było dzieci.
Umieszczenie w internecie listów pożegnalnych. A konkretnie wierszy, co w przypadku poety nie dziwi, ale może istotnie zmylić (ludzie komentując, analizowali ich wartość artystyczną). Jednak ktoś, czytając, zorientował się co się święci i zawiadomił żonę. Poetę odnaleziono i trafił do szpitala. Jak pisze "zdawałem się martwy".

Ten felieton to bardzo ważny i odważny głos Jastruna. Zresztą nie pierwszy. W przeszłości otwarcie mówił o swojej chorobie, a teraz wydano Jego książkę "Osobisty przewodnik po depresji".
Bo jeśli depresję jako społeczeństwo zaczynamy oswajać, tak samobójstwo wciąż jest tabu.

A co z bliskimi? Jak mógł/mogła zostawić dzieci? To zarzut, który często kierujemy wobec samobójców.
Tomasz Jastrun pisze tak – "Ja ojciec dwójki małych dzieci, które tak kocham. Jeśli w każdej chwili mógłbym dla nich oddać życie, czemu nie potrafiłem dla nich żyć?"
Odpowiedzią jest depresja. 
Językiem poety: "tylko depresja daje lekką ręką przepustkę do nieistnienia. To ból duszy, który znosi wszelkie bariery, nawet instynkt samozachowawczy".
Poeta pisze również, że nie miał poczucia winy, że opuszcza dzieci. "Raczej czułem, że uwalniam je od siebie, gdyż jestem w stanie nienadającym się do użytku".
To przejmująca relacja człowieka, który podjął ostateczną decyzję i przekroczył granice.
Może być ważna dla osób, których bliscy nie mieli już odwrotu.

Dziękuję Tomaszowi Jastrunowi za opublikowanie tego felietonu i życzę zdrowia.
(ms.)

piątek, 27 maja 2016

Nasz statut i podziękowania dla Marcina Sarnowskiego

Serdecznie dziękujemy Panu Marcinowi Sarnowskiemu, chojnickiemu prawnikowi, za fachową pomoc w przygotowaniu naszego statutu. Jednocześnie prosimy: trzymajcie kciuki, za poszukiwania księgowej / księgowego oraz szybką rejestrację w KRS :)

czwartek, 28 kwietnia 2016

SAMOSPALENIE

Literatura dotycząca samospalenia opisuje głośne przypadki, do których dochodziło w przeszłości, głównie w miejscach publicznych. Wymienia się nazwiska osób i wskazuje powody, dla których zdecydowały się podpalić. Kulturoznawca Zuzanna Kisielewska w swoim artykule "Samospalenie. Krzyk z płomieni" przywołuje konkretne historie, jednocześnie za prekursorów tego zjawiska uznaje mnichów buddyjskich. W V wieku naszej ery to oni podpalali się w ramach protestu przeciwko korupcji władzy. W Europie – w 1841 roku miał miejsce pierwszy indywidualny akt samospalenia, kiedy to młody człowiek, przebywający wówczas w niewoli, nie chciał wydać swoich kolegów. 
1963 rok – Sajgon, mnich buddyjski na najruchliwszym skrzyżowaniu w obecności 350 mniszek i mnichów, podpalił się w proteście przeciwko represjonowaniu byddyzmu w Wietnamie przez reżim katolicki. W Polsce, przeciw reżimowi komunistycznemu, podczas dożynek z udziałem stu tysięcy ludzi zaprotestował księgowy Ryszard Siwiec. Podpalił się, wyrażając swój sprzeciw wobec interwencji militarnej w Czechosłowacji. Zmarł cztery dni później.

W suicydologii tego rodzaju zjawisko nazywane jest samobójstwem altruistycznym. Problem ten od lat bada dr hab. Adam Czabański z Katedry Nauk Społecznych Uniwersytetu Medycznego im. K. Marcinkowskiego w Poznaniu. Tłumaczy on, że takie samobójstwa różnią się od pozostałych między innymi tym, że ich celem nie jest śmierć. Celem jest działanie na rzecz społeczności, w imieniu której samobójcy występują. Śmierć jest więc środkiem do osiągnięcia celu. 
A czyn jest dokonywany w trosce o innych. Ta ekstremalna wręcz forma protestu budzi jednocześnie zainteresowanie i przerażenie. Nie sposób przejść obojętnie wobec człowieka, który płonąc biega i krzyczy z niewyobrażalnego wprost bólu.
Otwartym pozostaje pytanie czy samobójstwa altruistyczne przynoszą oczekiwany skutek. Autorzy mówią, że pozostają w świadomości społecznej na długie lata. Czasami są przyczynkiem do zmian politycznych i społecznych, ale większość nie wywołuje znaczącego skutku.

Nie każde samospalenie to samobójstwo altruistyczne.
Niektórzy ludzie podejmując decyzję o odebraniu sobie życia wybierają właśnie ten sposób. Ale dzieje się tak niezwykle rzadko. Jak podkreśla w swojej książce "Suicydologia" prof. Brunon Hołyst, samospalenie stanowi zaledwie 1% wszystkich czynów samobójczych. A metoda ta łączy się z wyjątkowo dokuczliwym i długotrwałym cierpieniem ofiary. Z badań wynika, że szanse na przeżycie w przypadku samospalenia wynoszą około 30 %. Zdarza się, że osoby, które popełniły w ten sposób samobójstwo były pod działaniem substancji psychotropowych, co mogło wpływać na ich zdolność do działania i podejmowania decyzji. Ale jak wskazuje prof. Hołyst w literaturze przedmiotu podkreśla się, że substancje te mogły również zostać zażyte świadomie - w celu dodania sobie odwagi lub zredukowania odczucia bólu. Ustalenie tego ma duże znaczenie, bo pozwala stwierdzić czy doszło do nieszczęśliwego wypadku czy do zamierzonego pozbawienia się życia.

Samobójstwo to wynik dramatycznej decyzji człowieka. Ofiarą jest on i jego rodzina.
Nasze opinie czy oceny w takiej sytuacji są zbędne.

Niedawno w mieście, w którym żyję młody mężczyzna podpalił się przed sklepem.
Niech odpoczywa w spokoju a Jego bliscy znajdą ukojenie.
(ms.)



Z. Kisielewska, Samospalenie. Krzyk z płomieni, Focus.pl, 2011
B. Hołyst, Suicydologia, Warszawa 2012, s. 962 i n.
A. Czabański, Samobójstwa altruistyczne. Charakterystyka zjawiska, "Psychiatria", Wydanie specjalne 1/2015.
A. Czabański, Seniorzy o samobójstwach altruistycznych, "Poznańskie Zeszyty Humanistyczne", Poznań 2007, IX.

czwartek, 21 kwietnia 2016

Uwaga Chojnice! Ania Broda!

Gorąco polecam Wam

koncert Ani Brody w Chojnicach,

29 kwietnia o godz. 19

w Centrum Sztuki Collegium ARS (w podziemiach kościoła gimnazjalnego).

Wstęp jest wolny, a zaproszenia do odbioru w kasie ChCK.

Ja znam Ani piosenki dla dzieci. Najbardziej lubimy z moimi dwuletnim Felkiem i jedenastoletnią Weroniką "Jak wygląda wiatr":




                                                                                                                    Ewa

wtorek, 19 kwietnia 2016

Zwykłe jest to, co wszyscy wiedzą

W Lichnowach koło Chojnic dzieci próbowały wyjaśniać, co to znaczy, że coś jest zwykłe i niezwykłe. Jak zawsze mnie przy tym zaskakując - nie ma zajęć z dziećmi, na których bym się czegoś nie nauczyła.
Dzieci bez najmniejszego problemu wyjaśniły, że to, że coś jest zwykłe albo niezwykłe, zależy od różnych uwarunkowań. Np. od czasu, w którym żyjemy. Bo - jak sprawę ujął Dawid (zerówkowicz) - w dwudziestym szóstym roku naszej ery komputer byłby czymś niezwykłym, a dla nas jest zupełnie zwykły. Maja wytłumaczyła, że zwykłe jest to, co wszyscy wiedzą. Czego brakuje temu wytłumaczeniu?
Przeczytaliśmy też mój ulubiony fragment książki E. J. Grocha z ilustracjami L. Pavlova pt. "Łazik i Klara" (wyd. Replika 2006):
"Łaziku - powiedziała Klara - świat jest pełen czarodziejskich sztuczek.
Tylko popatrz.
Łazik i Klara usiedli przed domem.
I patrzyli na świat wokół nich.
Na trawę, która rosła sama z siebie. Na kwiaty, które pachniały nie wiedzieć czemu. Na rzeczkę, która płynęła, mimo że nikt jej nie popędzał. Na olbrzymie słońce ponad nimi, którego nikt nie musiał podtrzymywać, żeby nie spadło..."

Na koniec zgodziliśmy się, że słońce (o którym przecież prawie wszystko wiemy, ale jak by się zastanowić, to jednak dlaczego nie spada?), trawa, rzeki są zwykłe i niezwykłe. I komputery (jak one właściwie działają i dlaczego wynaleziono je dopiero tak niedawno?). I to, że rośniemy, wydajemy owoce (dobre i złe, bo coś w świecie powodujemy), jak drzewa...





czwartek, 7 kwietnia 2016

Zaproszenie na wykład o dialogu

Serdecznie zapraszam na mój wykład otwarty z dyskusją pt.

"Co sprawia, że dialog jest fundamentem wolności?".

Miejsce: II Liceum Ogólnokształcące w Chojnicach, s. 7.
Czas: wtorek, 12 kwietnia, godz. 15.


Motto: Słowo to wybór między życiem i śmiercią - Franz Kafka.


                                                                                          Ewa

środa, 6 kwietnia 2016

Borderline

Ma na ogół dwadzieścia kilka lat. Może trochę mniej, może trochę więcej. Mogą, ale wcale nie muszą wyróżniać ją agresywne tatuaże, piercing, blizny po cięciu się bądź przypalaniu. Jej wygląd może być szczególnie wyzywający albo przeciwnie, bardzo niedbały, niekiedy zaniedbany. Na ogół  jednak nie odbiega od przeciętnej.

Nie ma więc reguły, jeśli chodzi o wygląd. Podobnie zresztą jest z innymi cechami czy zachowaniem, które może na przykład być aroganckie, prowokujące, uwodzące. Ale też - uległe, potulne, podporządkowane, dziecinne. Często – przechodzące z jednego w drugie.

Na ogół ma adekwatne wykształcenie lub duże kwalifikacje. Często jest wrażliwa i refleksyjna.

Potrafi budzić irracjonalną, trudną do opanowania złość, która powoduje poczucie winy. Może to być także równie silna i nie do końca zrozumiała chęć zaopiekowania się, wspomożenia, wyręczenia, która pozostawia niejasne poczucie, że jest się używaną czy używanym. Często – są to emocje przechodząca jedna w drugą.

Może powodować wrażenie zderzania się ze ścianą albo wręcz przeciwnie, obcowania z osobą, która nie ma praktycznie żadnej psychicznej skóry. Czasem granice są tak sztywne, że kontakt wydaje się niemożliwy, czasem – jakby nie było ich w ogóle. Często – jeden stan przechodzi w drugi.

Najczęściej jest kobietą, bo u mężczyzn na pierwszy plan z reguły wysuwają się uzależnienia, ewentualnie przemoc.

Osoba cierpiąca na zaburzenie osobowości, prędzej czy później zjawi się w którejś z instytucji związanych z pomaganiem. Może to być poradnia zdrowia psychicznego, izba przyjęć, urząd pracy, ośrodek pomocy społecznej, parafia, posterunek policji... Najczęściej – w kilku z wymienionych.

Często nie zjawia się sama, lecz jest przyprowadzana przez kogoś zaniepokojonego jej zachowaniem (matka, partner, sąsiadka, kierownik zmiany, pani z dziekanatu, kolega z pracy...). Bardzo często jest skierowana przez inną instytucję. W większości z nich osoba z ZO jest bądź będzie określana mianem kogoś trudnego – trudnego pacjenta, klienta, pracownika, studenta, lokatora...

czwartek, 17 marca 2016

Wszechświat według dzieci z Lichnów


Rozpoczęłam niedawno cykl zajęć pt. "Ćwiczenia z myślenia" dla dzieci w Lichnowach, na południe od Chojnic. Opowiem krótko o zajęciach "z wszechświata". Pracowaliśmy z książką wydaną przez Zakamarki "Jak tata pokazał mi wszechświat".




Całkiem jasne było dla dzieci (6-9 lat), że wszechświat to gwiazdy, planety, komety, Księżyc, Droga Mleczna. Szybko się okazało, że także drzewa, domy, krzesła, szkoła, zwierzęta i to, co one robią. Nawet jeśli się załatwiają. Tak, psia kupa też należy do (wszech-)świata :). Tak samo jak gwiazdy i planety, jak jeziora i góry, domy i szkoły.

My.

Co z tego wynika? Na pewno nie to, że po (naszych przecież) psach nie trzeba sprzątać :). A co? Zostawiam Wam odpowiedź na to pytanie.

Oto prace dzieci z zajęć:





Zajęcia odbywają się dzięki wsparciu wydawnictw Zakamarki i Dreams oraz Sołectwa w Lichnowach. Serdecznie dziękuję za wsparcie :)

Ewa

piątek, 26 lutego 2016

Lęk przed innym, lęk przed byciem innym

Niedawno Tomek podsunął mi w rozmowie dwa hasła, które są w moim odczuciu fundamentalnie ważne w zrozumieniu tego, co nas otacza. Przeczytał je w artykule Karoliny Lewastam "Wszyscy kłamią" ("Dziennik. Gazeta Prawna", 12-14 lutego 2016).

To "lęk przed innym" i mniej oczywisty "lęk przed byciem innym", sprowadzający się pewnie do tego, co się nazywa "wykluczeniem". Pierwsze hasło nazywa jedno z elementarnych uczuć tych, którzy chcą się okopać w jakiejś wspólnocie, dającej im poczucie bezpieczeństwa - zwykle określa się ich jako konserwatystów. Drugie hasło nazywa jedno z elementarnych uczuć tych, którzy mają na ustach "tolerancję". Ten rozłam niesie ze sobą określone wartościowanie, bo "tolerancja" jest - semantycznie - czymś dobrym, a "nietolerancja" - czymś złym (mówił o tym prof. Andrzej Bogusławski, mamy nadzieję jeszcze do jego badań wrócić).

Nie odnoszę się tutaj całościowo do wymowy artykułu Karoliny Lewastam (wszyscy w jej tytule, to z jednej strony tzw. media konserwatywne, z drugiej -  tzw. liberalne, ona sama staje po stronie liberalnych mediów). Chcę przypomnieć tylko jedną rzecz. I nie wiem nawet, czy powinnam to robić. Bo ona należy do kategorii rzeczy oczywistych. Skoro jednak Karolina Lewastam proponuje, by może jednak mówić prawdę, bo to poza wszystkim zwyczajnie się opłaca, i ja chyba zaryzykuję.

Każdy z nas oba lęki nosi w sobie. W jakim sensie? Każdy kiedyś bał się innego i pewnie kiedyś jeszcze będzie się bał - ja na przykład ostatnio byłam z dzieckiem na spacerze w tzw. Lasku Miejskim w Chojnicach; byliśmy sami; i nagle spomiędzy drzew wyszedł mężczyzna; szedł i przez chwilę nam się przyglądał; nic się nie wydarzyło, ale się bałam. Każdy kiedyś bał się, że zostanie potraktowany jako inny, obcy, wyłączony, i kiedyś zapewne znów mu się to przydarzy - ja na przykład pewnego razu przebywając z grupą ludzi, z którymi m.in. pracowałam i jadłam, spóźniłam się na posiłek; oni już zaczęli, kiedy weszłam; okazało się, że nie ma dla mnie miejsca przy stole; biegałam dookoła nich, szukając miejsca, zanim ktoś nie zrobił go dla mnie, a ktoś inny nie podał talerza.

Mam w sobie więc oba lęki. I dlatego nie potrafię zdyskredytować żadnej ze stron życia publicznego. I nie potrafię się do żadnej z nich przypisać. Co nie znaczy, że akceptuję kłamstwo medialne i inne nieuczciwe metody uzyskiwania poparcia społecznego, o których pisze Karolina Lewastam. Nie akceptuję ich bez względu na to, kto je stosuje.

poniedziałek, 15 lutego 2016

Melania jest z nami

Już od kilku miesięcy jest z nami Melania Żurba. Teraz możecie przeczytać jej biogram w zakładce "O nas".

czwartek, 11 lutego 2016

Chcę Wam powiedzieć o filmie "MIĘDZY ŚWIATAMI"

Katarzynę Dąbkowską - Kułacz spotkałam na ubiegłorocznej konferencji suicydologicznej w Łodzi, kiedy tuż przed projekcją opowiadała o swoim filmie "Między światami". Wywarła na mnie duże wrażenie. Była to fascynująca opowieść podróżniczki ciekawej ludzi i świata.
I reżyserki, która pojechała na Arktykę, gdzie przez trzy tygodnie mieszkała wśród Inuitów, na plebani u polskiego misjonarza. Słowo Eskimos jest niepoprawne politycznie, a poza tym mieszkańcy Arktyki go nie lubią, bo oznacza zjadaczy surowego mięsa. Dlatego oficjalnie nazywa się ich Inuitami – co znaczy "ludzie".
Wśród tych mieszkańców Północnej Kanady wskaźnik samobójstw jest jednym z najwyższych na świecie. Pierwsze skojarzenie, jakie się nasuwa, to trudne warunki klimatyczne. Jednak oni od zawsze w nich żyli. Ekstremalne zimno, trzy miesiące w roku bez wschodów i zachodów słońca, dzika i niebezpieczna natura. Walka o przetrwanie była ich codziennością. 


Autorka mówi : " od wielu lat interesuję się Arktyką, więc kiedy dowiedziałam się o dramatycznym problemie samobójstw, chciałam o nim opowiedzieć w filmie dokumentalnym. Szczególnie nie dawało mi spokoju pytanie o to, jak to możliwe, że ludzie od zawsze przyzwyczajeni do ciężkich warunków życia, teraz znikają wraz z topniejącymi lodami Arktyki".



Region Nunavut, który odwiedziła to obszar o łącznej powierzchni około 2 mln kilometrów kwadratowych - a zamieszkuje go niecałe 30 tysięcy ludzi. Kiedyś Inuici byli integralną częścią natury. Prowadzili koczowniczy tryb życia – polując przemieszczali się z miejsca na miejsce. Tworzyli silne wspólnoty rodzinne i łowieckie. W literaturze często przypisuje się im animizm, utożsamiany ze społecznościami plemiennymi. To inaczej nadawanie cech duszy i osobowości zwierzętom, roślinom, kamieniom, czy zjawiskom pogodowym. To czasem też nawiązanie do szamanizmu. W ten sposób otaczający świat staje się jednocześnie materialny i duchowy.
Wśród współczesnych Inuitów nie ma już szamanów, a główną religią jest chrześcijaństwo. Wrażliwość i głęboka duchowość, która zawsze ich cechowała, jest widoczna także dziś. 


Według autorki czymś naturalnym jest to, że Inuici odczuwają obecność dusz swoich przodków. W wiosce, w której nakręciła film ich łącznikiem ze światem duchowym jest przede wszystkim polski ksiądz, który od dziesięciu lat żyje wśród nich i pracuje. Odprawia msze i prowadzi świetlicę dla dzieci. Uczy je ich ojczystego języka inuktitut, w którym nie potrafią pisać.


Dwa pokolenia wstecz przyszła zmiana – Inuici zostali osiedleni. Teraz żyją w pełni wyposażonych domach, dostali telewizję i internet, sklepy i pieniądze, które stanowiły rekompensatę za krzywdy wyrządzone im przez "białego człowieka". Co ciekawe, tę zmianę dużo lepiej znieśli najstarsi ludzie. Wśród nich w każdym razie nie występuje problem samobójstwa.

  
"W tym niezwykłym świecie kontrastów, gdzie wciąż największym wydarzeniem w wiosce jest połów wieloryba, a surowe mięso karibu czy foki, nawet jeśli popijane coca – colą, smakuje najbardziej, jest jednak pewna rysa, w którą jak w lodową szczelinę wpadają szczególnie młodzi ludzie..." mówi reżyserka. To alkohol, narkotyki i uzależnienie, choćby od internetu. To też izolacja, w której żyją, pomimo programów opiekuńczych, jakie roztacza nad nimi państwo.


Dla mnie film "Między światami" jest niezwykły. Bynajmniej nie dlatego, że Inuici zabijają się inaczej i ich groby są inne. Drewniane krzyże powtykane między kamienie, którymi przysypuje się trumny. Bo ziemia jest zbyt zmarznięta. No i nie rosną tam drzewa, na których zwykle wieszają się ludzie.



Co sprawia, że jest to piękny i przejmujący obraz?
Według mnie to duchowość rozumiana. jako "wewnętrzny sposób odczuwania świata innego niż tylko ten realny i namacalny". Autorka widziała ją w oczach i twarzach najstarszych Inuitów, ja zaś – w jej filmie.
I to pytanie - czy tracąc kontakt z tym światem, Naturą, tracimy też kontakt z samym sobą?


Dziękuję Katarzynie Dąbkowskiej – Kułacz za udostępnienie zdjęć z filmu. I za to, że może zrobimy coś razem.
Autorem przepięknej muzyki do filmu jest Hubert Kołacz.
"Między światami" został nagrodzony w 2014 roku w Łodzi na XXIV Festiwalu Mediów "Człowiek w Zagrożeniu" (Nagroda im. A.Kamińskiego "Człowiek przezwyciężający zagrożenie") oraz w 2015 roku w Warszawie na Festiwalu Filmów Emigracyjnych "Emigra" – Wyróżnienie Specjalne. 
(ms.)













wtorek, 9 lutego 2016

Kiedy z serca płyną słowa...

Dla Konfucjusza i innych chińskich filozofów starożytnych sednem zdrowia i ładu społecznego było to, co określali oni jako 'porządek w nazwach'. Konfucjusz tłumaczył to w bardzo prosty sposób:

Jeśli nazwy nie są uporządkowane [poprawne, właściwe], mowa nie brzmi rozsądnie [błąka się]; jeśli mowa nie brzmi rozsądnie, spraw nie wieńczy sukces [rzeczy pozostają niewykonane]; jeśli spraw nie wieńczy sukces, obrzędy i muzyka nie kwitną; jeśli obrzędy i muzyka nie kwitną, kary nie pasują do zbrodni [kara jest nieznamienna]; jeśli kary nie pasują do zbrodni, ludzie nie wiedzą, do czego przyłożyć rękę i gdzie postawić nogę [cyt za: E. Itkonen "Universal History of Linguistics" 1991: 90–91, fragment można odnaleźć w wydanych w Polsce "Dialogach konfucjańskich" 1976].

Jak taki 'porządek' się osiąga? Konfucjusz: nazywajmy ojcem tego, kto jest ojcem, synem - tego, kto jest synem itd. [por. np. A.Wójcik "Konfucjanizm" w: red. B. Szymańska "Filozofia Wschodu" 2001: 353].

Jeśli Aleksander Wat (ur. 1900) w swoich wspomnieniach z tułaczki wojennej po Rosji Radzieckiej ["Mój wiek"] mógł w odniesieniu do pewnej grupy zjawisk go otaczających (zasadnie) użyć określenia 'mowa poza prawdą i kłamstwem', to właśnie dlatego, że u podstaw życia społecznego, którego doświadczał, było planowo realizowane zaburzenie w relacji między słowami i rzeczami. To nie wystarczy, by wyjaśnić doświadczenie Wata, ale jest jego podstawą.

O 12 lat starszy od Wata austriacki filozof Ferdinand Ebner, który zmarł tak młodo, że nie dożył II wojny, wszedł głębiej w opis zjawisk, o które tu chodzi. Wskazał, że to podstawowe nazywanie, na które wskazywał Konfucjusz (Ebner nie wspomina jednak o chińskim filozofie), dokonuje się w rozmowie, w "żywym", dokonującym się "na poważnie" i "prawdziwym" mówieniu osób do siebie. Tak wypowiadane słowa "działają". Takie słowa tworzą wspólnotę, bo na mocy bycia powiedzianym "na poważnie", prawdziwości i odbioru, który się dokonuje, wymagają określonych działań.

Jak to się dzieje? To z kolei tłumaczy inny - może lepiej znany od Ebnera - filozof, Peirce (starszy od Ebnera i Wata o pokolenie). Kiedy coś mówię "na poważnie" (a więc w szczególności zawsze do kogoś), biorę odpowiedzialność za to w tym sensie, że moje działania powinny być zgodne z tym, co mówię. Z łaciny 'twierdzenie', 'assertio', to 'przywiązanie się do czegoś'. Kiedy coś twierdzę, to przywiązuję ni mniej ni więcej tylko swoją osobę do prawdziwości tego twierdzenia. Tzn. tę prawdziwość gwarantuję swoją osobą.

Wróćmy jednak do Ebnera, który idzie jeszcze dalej:

[...] słowo i miłość są ze sobą związane. [...] słowo służy miłości [...] miłości bliźniego. Właściwe słowo jest zawsze słowem wypowiedzianym przez miłość [...] Słowo pozbawione miłości jest [...] nadużyciem boskiego daru słowa [F. Ebner "Fragmenty pneumatologiczne" 2006: 107].

Jak to wytłumaczyć? Brak tu miejsca. Wrócę do sprawy kiedy indziej.

To nie jest tylko teoria, jakieś abstrakcyjne filozoficzne gadanie...
Niech zaświadczy Akurat:


piątek, 15 stycznia 2016

Samobójstwo DZIECI I MŁODZIEŻY

Ustaliłam, że w Polsce w 2014 roku blisko 600 młodych osób podjęło zamach samobójczy. To tak, jakby z powierzchni ziemi zniknął zespół szkół ponadgimnazjalnych na Podkarpaciu albo szkoła gastronomiczna na Wyżynie Śląskiej albo jedna z podstawówek w Lęborku czy Kielcach albo dwujęzyczne liceum w Warszawie.
Z danych Komendy Głównej Policji wynika, że na swoje życie targnęło się 71 osób w wieku 10-14 lat i 526 pomiędzy 15-19 rokiem życia. Dwoje dzieci miało 9 lat lub mniej. Nie podano ile z tych zamachów samobójczych zakończyło się zgonem.

"W latach 1999–2006 śmiercią samobójczą zmarło łącznie 2556 dzieci i nastolatków w wieku 10–19 lat (Bąbik, A., Olejniczak, D. (2014). Uwarunkowania i profilaktyka samobójstw wśród dzieci i młodzieży w Polsce. Dziecko krzywdzone. Teoria, badania, praktyka)
Jak podaje GUS od 25 lat liczba samobójstw wśród nastolatków (wiek 15-19 lat) nieustannie rośnie. W latach 90-tych samobójstwa stanowiły ok. 10% zgonów w tym przedziale wieku, a w 2000 roku już 16%. "Ten wysoki udział nadal się utrzymuje i - pomimo istotnego spadku ogólnej liczby zgonów wśród młodych osób - zamachy samobójcze w 2013 r. stanowiły przyczynę prawie 1/5 ich zgonów" (GUS Departament Badań Demograficznych i Rynku Pracy, Dzieci w Polsce w 2014 roku. Charakterystyka demograficzna, W-wa, czerwiec 2015r.)
Czy te dane Cię przerażają ?

Dr Agnieszka Haś i dr Tomasz Rajtar (Zakład Psychologii Sądowej, Instytut Ekspertyz Sądowych, Kraków) badali czynniki ryzyka samobójstw dokonywanych przez osoby małoletnie. W tym celu poddali analizie 20 opinii psychologicznych sporządzonych na potrzeby sądu w sprawach dotyczących odtworzenia sylwetki psychologicznej osób, które odebrały sobie życie w latach 2000-2013. Było to sześć dziewcząt i czternastu chłopców w wieku od 11-18 lat. Badacze określili zmienne psychospołeczne, które mogły wpłynąć na podjęcie decyzji o popełnieniu samobójstwa. Opisali m.in. sytuację rodzinną, relacje rówieśnicze, przejawy trudności wychowawczych czy motywacje samobójstwa. 90% dzieci pochodziło z pełnej rodziny, w 85% rodzin nie wystąpiła przemoc, a problem alkoholizmu dotknął 35% rodziców. Patologia dotyczyła za to sfery psychicznej. Oznaczało to brak kontaktu z dzieckiem, niezaspokojenie jego potrzeb czy model: dominująca matka/wycofany ojciec. Celem badania było też wskazanie czynników ochronnych, inaczej zapobiegawczych. To ważne, zwłaszcza jeśli idzie o wytyczne dla działań prewencyjnych.

Zdarza się, że służby ratownicze działają modelowo i ocalają życie młodego człowieka bezpośrednio przed zamachem. Sama w takiej dynamicznej akcji uczestniczyłam. Było to wiele lat temu, a do dzisiaj pamiętam, co wtedy czułam. Nie zawsze jednak jest to możliwe.
Co możemy zrobić? Zapobiegać. Jak? Co z profilaktyką?
Pojawia się dylemat – czy powinniśmy rozmawiać z uczniami na ten temat? "Kontrowersje w społeczeństwie dotyczą możliwości sprowokowania zachowań ryzykownych młodzieży oraz groźby zaindukowania myśleniem o samobójstwie" ("Zachowania samobójcze młodzieży a używanie substancji psychoaktywnych i doświadczanie przemocy" prof. Agnieszka Gmitrowicz Psychiatria wyd. Specjalne 1/2015).
Z doświadczenia wiem, że młodzież chce rozmawiać - wspominam wiele takich spotkań i zajęć w szkołach. To często oznacza niewygodne pytania, zaczepne uwagi czy kłótnie. I co z tego. Młodzi chcą wyrazić swoje zdanie, bronią go, ale też słuchają.
"Wszystkie jasne miejsca" to książka, o której warto porozmawiać. "Odważna i piękna opowieść o miłości, przeżywaniu życia i młodych ludziach, którzy znajdują siebie nawzajem, stojąc na skraju przepaści". Jej autorka JENNIFER NIVEN opowiedziała historię Fincha i Violet, bo jak sama mówi, chciała napisać coś śmiałego, współczesnego, trudnego, ciężkiego, smutnego ale i zabawnego. Zrobiła jednak dużo więcej – poruszyła temat samobójstwa, który w wielu społeczeństwach nadal jest tabu. Dała też nastolatkom jasny przekaz – "Jeżeli uważacie, że coś jest nie tak, mówcie o tym. Nie jesteście sami. To nie wasza wina. Pomoc czeka" (Jennifer Niven Wszystkie jasne miejsca, przeł. D. Olejnik, wyd. Bukowy Las, 2015r.).
W polskim wydaniu książki, za którym stoi Bukowy Las znalazły się wskazówki, gdzie szukać pomocy i wsparcia : 111 116, 116 123, 800 12 12 12, 801 12 00 02, www.pogotowieduchowe.pl, www.stopdepresji.pl, przyjaciele.org

To książka o młodych i dla młodych. Ale jeśli jak ja jesteś rodzicem – przeczytaj!
(ms.)

niedziela, 10 stycznia 2016

Empatia, nvc i dobrzy znajomi

Porozumienie bez przemocy (nvc, tzn. nonviolent communication) jest prostą metodą łączności ze sobą i z innymi. Prostą "w teorii". Cztery kroki: zauważaj (nie oceniaj), mów o swoich uczuciach, mów o potrzebach, z których te uczucia wypływają, proś o konkrety (nie żądaj, nie sugeruj...).
I podobnie w odbiorze: staraj się dotrzeć do faktów, uczuć, potrzeb i konkretnych działań, o które ktoś chce prosić. To samo stosuj względem innych i względem siebie (mów sobie, co czujesz i czego potrzebujesz, z czego to wynika i co konkretnie masz zrobić).

Ta prostota mnie urzekła - choć mam też wątpliwości (właśnie teoretyczne). Jednakże: "po owocach ich poznacie".

To, co proste "w teorii", "z lotu ptaka", jest "gigantycznie" trudne w praktyce, tzn. "z perspektywy żaby".

Uwolnienie się od nawyku oceniania, nieuprawnionego uogólniania to pierwsza przeszkoda w moim przypadku. Drugą jest ogromny wewnętrzny opór w docieraniu do swoich uczuć i potrzeb. Kolejną - może największą - brak wytrwałości we współodczuwaniu, pośpiech. Wszystko to jest z punktu widzenia teorii banalne i nieciekawe. W praktyce - mimo szczerej chęci wejścia na tę drogę - te przeszkody "gigantycznie" trudno przezwyciężyć. Moja droga, którą idę od około 4 miesięcy, to pasmo niepowodzeń. Kilka udanych prób przekonało mnie, że owoce są dobre.

Marshall Rosenberg, twórca nvc (pod koniec lat 60-tych, zm. w 2015 r.), opowiada w swojej książce Porozumienie bez przemocy. O języku serca o tym, jak został zrugany przez oburzonego słuchacza swojego wprowadzenia do metody nvc: Jest pan najbardziej aroganckim mówcą, z jakim mieliśmy do czynienia. Okazało się, że słuchaczowi zabrakło informacji, że mnie [tj. Rosenbergowi] też czasem jest trudno stosować ten model w praktyce. Książka jest pełna - ku pociesze czytelnika - takich informacji.

Książka Rosenberga prowadzi w niezwykłe rejony najzwyklejszego życia. W kluczowym dla mnie rozdziale o empatii spotykam trójkę znajomych, a każdy z nich bliski memu sercu. Dlaczego mnie to nie dziwi?

Chiński filozof Chuang-tsy stwierdza, że prawdziwa empatia pojawia się, gdy człowiek słucha całym sobą: "Słuchanie samymi uszami to jedno.  Słuchanie rozumiejące to całkiem co innego. Ale słuchanie poprzez ducha nie odbywa się za pomocą któregokolwiek ze zmysłów i nie jest ograniczone możliwościami ucha ani umysłu. Dokonuje się więc tylko pod warunkiem, że umysł i wszystkie zmysły są puste. Gdy bowiem pustoszeją, słucha całe jestestwo. Możemy wtedy w najbardziej bezpośredni sposób ogarnąć to, co mamy przed sobą, a czego nigdy nie uda się usłyszeć uchem ani zrozumieć umysłem".
Empatia jedynie wtedy pojawia się w kontaktach z ludźmi, gdy udało nam się wyzbyć wszystkich z góry przyjętych wyobrażeń i ocen na ich temat. Martin Buber w następujący sposób opisuje ten specyficzny rodzaj obecności, którego wymaga od nas życie: "Pomimo wszelkich podobieństw każda żywa sytuacja ma - niczym nowo narodzone dziecko - nowe oblicze, jakiego nigdy dotąd nie było na świecie i nigdy więcej nie będzie. Domaga się od Ciebie reakcji, której nie da się zawczasu przygotować. Nie domaga się żadnej z rzeczy minionych. Domaga się natomiast autentycznej obecności, odpowiedzialności; domaga się ciebie".
Niełatwo wytrwać w tym stanie autentycznej obecności, którego wymaga empatia. "Poświęcenie uwagi cierpiącemu to bardzo rzadka i trudna sztuka; to coś, co graniczy z cudem; więcej: to istny cud" - twierdzi Simone Weil. [Marshall B. Rosenberg Porozumienie bez przemocy. O języku serca, przeł. M. Kłobukowski, Warszawa: Czarna Owca 2015, ss. 105-106]

Chcę powtórzyć: "opróżnić umysł i zmysły", "wyzbyć się wszystkich z góry przyjętych wyobrażeń i ocen", "dać siebie, nie: rzeczy minione" - to "istny cud".

Cuda się zdarzają.